Menu
1 / 0
Aktualności /

Pięcioro wspaniałych

Pięcioro wspaniałych

W Warszawie odbyła się konferencja prasowa, podczas której poinformowano, że Polska Grupę Energetyczna roztacza opiekę nad powołaną niedawno Polską Grupą Tyczkarską.

W Warszawie odbyła się konferencja prasowa, podczas której poinformowano, że Polska Grupę Energetyczna roztacza opiekę nad powołaną niedawno Polską Grupą Tyczkarską.

W skład tego – z jednej strony utytułowanego, z drugiej perspektywicznego – grona wchodzą: mistrzyni świata 2009, Anna Rogowska, mistrz świata 2011, Paweł Wojciechowski, czwarty tyczkarz ubiegłorocznych MŚ i zwycięzca Uniwersjady Łukasz Michalski, siódmy przed rokiem w Daegu i wicemistrz Uniwersjady, Mateusz Didenkow oraz uczestniczka MŚ i ME juniorów, Agnieszka Kolasa.

Zapytaliśmy całą piątkę bohaterów o tę grupową inicjatywę i o przygotowania do igrzysk olimpijskich w Londynie. Oto, co odpowiedzieli…

Anna Rogowska:
- Bardzo się cieszę, że znaleźliśmy się w tej grupie. Tyczkarze, których łączy zapał do tej konkurencji i wielka energia…

- …mimo, że nie trenujecie razem.

Anna Rogowska skacze po złoto 56.HMP w Spale (foto: Marek Biczyk)

- Dokładnie, łączy nas pasja i mam nadzieję, że przyszłe sukcesy. Obecnie w tej grupie jest aktualny mistrz świata, Paweł Wojciechowski, ja zdobyłam złoto trzy lata temu w Berlinie i mam nadzieję, że ktoś z tej grupy stanie też na podium zbliżających się londyńskich igrzysk.

- Mamy tu do czynienia ze swoistą tyczkarską sztafetą pokoleń. Ty, doświadczona zawodniczka, a obok Ciebie między innymi niedawna juniorka, Agnieszka Kolasa, która bardzo dobrze się zapowiada.

- Właśnie taki był pomysł: doświadczenie w połączeniu z młodością. Chyba osiągnęliśmy ten cel i mam nadzieję, że to przyniesie sukcesy.

- No to teraz parę słów o Twoich przygotowaniach do igrzysk. Jesteś mocna, zwarta i gotowa, ale czy zdrowa?

- Jestem już zdrowa, choć przez ostatnie tygodnie miałam pewne problemy. Ale wracam do pełnego treningu i liczę na rekordy życiowe w drugiej części sezonu. Pierwszy start planuję na koniec maja.

- Minimum kwalifikacyjne na igrzyska dla tyczkarek to 4.50. To dla Ciebie powinna być tylko formalność. Choć czasami stres potrafi zjeść nawet najbardziej doświadczonych sportowców…

- Dla mnie podejście do 4.50 nie ma nic wspólnego ze stresem, od takiej wysokości zaczynam konkursy. Nie wiem co musiałoby się stać, żebym nie zaliczyła takiego skoku. Oczywiście, zawsze przeszkodzić może pogoda, ale na to nie mam wpływu. Pracuję natomiast ciężko nad swoją formą. Liczę, że sierpniowe igrzyska w Londynie zakończę sukcesem.

- Osiem lat temu Twój start w igrzyskach w Atenach był bardzo udany. Brązowy medal, cała Polska i cały świata usłyszał o Annie Rogowskiej. Fajnie byłoby teraz znów poczuć się tak wspaniale…

- Oczywiście. Jestem dziś bardziej doświadczona, wiele dowiedziałam się o sobie, o konkurencji, którą uprawiam. Od Aten zaczęły się moje sukcesy, rekordy. Liczę na to, że Londyn będzie równie udany jak tamte greckie igrzyska.

Agnieszka Kolasa:
- Na razie Twój rekord życiowy wynosi 4.30 m. Jesteś w stanie w najbliższych tygodniach poprawić się o 20 centymetrów? Minimum olimpijskie wynosi przecież 4.50.

- Mama nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z moim planem i osiągnę ten cel. Ale muszę dać z siebie wszystko.

- Jesteś przedstawicielką słynnego tyczkarskiego rodu Kolasów.

- Kontynuuję tradycje rodzinne. Mój tata – Ryszard Kolasa – skakał o tyczce. Wujek Marian również, podobnie jak Adam Kolasa. Mam nadzieję, że będę godnie reprezentować rodzinę.

- Tata miał duży wpływ na to, że zaczęłaś treningi tyczkarskie?

- Oczywiście, przedstawiał mi różne aspekty techniczne, ale później już nie chciała trenować z kimś z rodziny.

- Jesteś młodą zawodniczką, ale masz już za sobą kilka poważnych startów. Wciąż towarzyszy Ci stres, czy potrafisz pokonać tremę?

- Pierwsze skoki są najbardziej stresujące, ale później napięcie mija i pozostaje tylko walka z wysokością.

- Kto jest Twoim największym idolem w skoku o tyczce?

- Oczywiście Ania Rogowska i Jelena Isinbajewa.
 
Łukasz Michalski:
- Nie zrezygnowałem z sezonu halowego, tylko opuściłem mistrzostwa świata, które kolidowały z naszymi przygotowaniami do igrzysk. Sezon halowy w pełni wykorzystałem, jestem zadowolony z zimowego przygotowania technicznego. Teraz jest już ostatnia prosta przygotowań do sezonu olimpijskiego. Za dwa tygodnie rozpoczynam starty. Chociaż, prawdę mówiąc to zacznę już wcześniej, bo za kilka dni startuję w... sztafecie, rzucie dyskiem i skoku w dal podczas Akademickich Mistrzostw Polski. Ale później będę się już tylko trzymał swojej koronnej konkurencji i będę walczył o minimum na igrzyska.

Łukasz Michalski po udanym skoku na 5.85 w Daegu (foto: Marek Biczyk)

- To minimum w męskim skoku o tyczce wynosi 5.72 m. Dokładnie tyle skoczyłeś w tym roku w sezonie halowym. Nie powinno Ci to więc sprawić problemu na otwartym stadionie.

- Ale to nie jest taka wysokość, gdzie można sobie pozwolić na jakieś błędy i niedociągnięcia. Tu trzeba być już naprawdę w dobrej dyspozycji, nie banalizowałbym więc tego minimum. W każdym razie mam respekt przed tym wynikiem, zamierzam się koncentrować przed każdym startem. Chciałbym jak najszybciej zakwalifikować się do igrzysk i później skupić już całą swoją uwagę na igrzyskach, czyli na konkursie eliminacyjnym i na finale.

- Cztery lata temu aby zdobyć złoto igrzysk trzeba było skoczyć 5.96 m, do srebra wystarczyło 5.85, a do brązu 5.70. To są wysokości w Twoim zasięgu.

- Jasne że tak, mam nadzieję, że w Londynie uda mi się skoczyć właśnie około 5.96. To byłby rekord Polskii oczywiście moja "życiówka". Z 99-procentową pewnością mogę powiedzieć, że dałoby mi to olimpijski medal. Koncentruję się na tym celu, wysoko wieszam poprzeczkę i dążę do tego, by ją pokonać.

- Ma w tym pomóc znalezienie się w Polskiej Grupie Tyczkarskiej...

- Sport zawodowy, profesjonalny jest dobrym partnerem biznesu w relacjach marketingowo-finansowych. Cieszymy się, że możemy brać udział w takim przedsięwzięciu. Jesteśmy pełni energii, łączą nas wspólne cele i możemy je osiągać razem.

Mateusz Didenkow:
- Walczę z małymi problemami zdrowotnymi, ale nie ma chyba kontuzji, której nie da się wyleczyć. Mam nadzieję, że szybko pozbędę się problemów, wrócę do treningów i będę mógł skakać wysoko.

- Przypomnijmy, masz problem ze ścięgnem Achillesa.

- Uraz wziął się praktycznie z niczego i ciągnie się od dość dawna. Już skacząc rok temu w mistrzostwach świata w Daegu czułem ból. 7 grudnia miałem operację czyszczenia przyczepu Achillesa, to co teraz się dzieje to wynik komplikacji po tym zabiegu, Mam już właściwą diagnozę, a więc spodziewam się, że wyleczenie tej kontuzji to już kwestia dni.

- Tak czy inaczej, igrzyska będziesz oglądał w telewizji. Ale przed Tobą kolejne cele.

- Oczywiście zawsze będę walczył o to, by wygrywać z chłopakami, nie po to trenuję żeby ciągle być gdzieś z tyłu. Ale nie chcę jeszcze do końca skreślać najbliższego sezonu. Cały czas trenuję, walczę. Będę sie starał jeszcze w tym roku pokazać z dobrej strony.

Paweł Wojciechowski:
- Czasu do igrzysk coraz mniej, przygotowania idą dobrze, jestem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Liczę na to, że wszystko pójdzie tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Czuję się mocny. A tak w ogóle miałem za dużo nie mówić…
- To znaczy, że macie z trenerem Michalskim jakieś tajemnice?

- Nie chodzi o tajemnice, tylko o zapowiedzi wyników w nadchodzącym sezonie. Rok temu przed pierwszym startem zapowiadałem rekord Polski, ale wtedy nie poszło mi zbyt dobrze. Tym razem nie popełnię tego błędu. Zaczynam w Żarach i tam postaram się skoczyć jak najwyżej.

- Igrzyska olimpijskie to oczywiście specyficzna impreza, z dużą presją, stresująca. Być może dlatego na przykład cztery lata temu w Pekinie do podium skoku o tyczce wystarczyło zalewie 5.70. Myślisz, że w Londynie poziom będzie wyższy?

- Trudno to przewidzieć. To są igrzyska, tu wszystko może się wydarzyć. Ale sezon halowy pokazał, że kandydatów do medalu w Londynie będzie sporo.

- Po zdobyciu złotego medalu w Daegu w Twoim życiu sporo się zmieniło. Masz sponsorów, dużo spotkań z mediami, z ludźmi biznesu. A co jeśli chodzi o trening? Trener Włodzimierz Michalski więcej wymaga?

- Tak to bywa, że po wielkim sukcesie zaczyna się najwięcej pracować. Nic więc dziwnego, że treningi są teraz cięższe. Ale jestem przekonany, że to się opłaci. Zbliżają się igrzyska, taka szansa zdarza się raz na cztery lata, nie można jej zmarnować.

- Złoty medal olimpijski to Twoje wielkie marzenie?

- Na pewno. I dodatkowo przypieczętowany jeszcze sześciometrowym skokiem!

Powrót do listy

Więcej