Menu
1 / 2
Aktualności /

Mateusz Gołębiewski: Janusz Sidło był gwiazdą na miarę Świątek czy Lewandowskiego

Mateusz Gołębiewski: Janusz Sidło był gwiazdą na miarę Świątek czy Lewandowskiego
Mateusz Gołębiewski: Janusz Sidło był gwiazdą na miarę Świątek czy Lewandowskiego Mateusz Gołębiewski: Janusz Sidło był gwiazdą na miarę Świątek czy Lewandowskiego

Kilka dni temu w siedzibie Polskiego Związku Lekkiej Atletyki odbył się kameralny, przedpremierowy pokaz filmu „Kiedy umilknie wiatr”, który przybliża historię życia Janusza Sidły, najwybitniejszego polskiego oszczepnika oraz gestu jaki podczas igrzysk w Melbourne wykonał w stosunku do Egila Danielsena. – Janusz Sidło to dziś postać zapominania, ale w latach 50. XX wieku był sportowym celebrytą, gwiazdą takiego formatu jak dziś Iga Świątek, czy Robert Lewandowski – mówi reżyser filmu Mateusz Gołębiewski.

Urodzony w 1933 roku w Szopienicach na Górnym Śląsku Janusz Sidło w latach 50. XX wieku był zdecydowanie najwybitniejszym polskim sportowcem. W 1953 roku w Jenie wynikiem 80.15 ustanowił rekord Europy w rzucie oszczepem, a w kolejnym sezonie został pierwszym polskim powojennym mistrzem Europy. Gdy w czerwcu 1956 roku wynikiem 83.66 wpisał się na listę rekordzistów świata potwierdził, że jest głównym faworytem wyścigu do olimpijskiego złota. Na Antypodach rzucił 79.98 i… przegrał z Norwegiem Egilem Danielsenem. Legenda o oszczepie, który przekazał Sidło Danielsenowi żyje w historii polskiego sportu od blisko 70 lat. Jaki obraz tego listopadowego dnia pozostał w głowie Norwega? Jakim sportowcem i przede wszystkim człowiekiem był Janusz Sidło? Co go napędzało, gdzie szukał motywacji? Na te wszystkie pytania oraz wiele innych stara się odpowiedzieć reżyser pełnometrażowego filmu dokumentalnego „Kiedy umilknie wiatr” Mateusz Gołębiewski. Z twórcą rozmawialiśmy po kameralnym pokazie, w którym uczestniczyli m.in. żona i córka Janusza Sidły, jego koledzy z rzutni Władysław Nikiciuk i Zygmunt Jałoszyński, fotografowie Janusz Szewiński oraz Leszek Fidusiewicz, czy ceniony fachowiec od historii Królowej Sportu redaktor Maciej Petruczenko.

Janusz Sidło. Postać, którą śmiało można wpisać w historii polskiej lekkoatletyki w poczet wielkich osobowości. Dziś jest nieco zapomniana. Pewnie odpowiadałeś niejednokrotnie na takie pytanie – skąd pomysł na taki film, na przypomnienie tej postaci? Wydaje się, że ten krok jest w pewien sposób nieszablonowy.

Raz, że nieszablonowy, a dwa ja nie powinienem znać Janusza Sidły. Moje pokolenie, czyli to urodzone w latach 90. Janusza Sidły zazwyczaj już nie kojarzy. Odpowiedź na to dlaczego jest zawarta w filmie. Ja wpadłem na tą postać przez przypadek. W szkole podstawowej na lekcji wychowania fizycznego nauczyciel opowiedział nam historię rywalizację Janusza Sidły i Egila Danielsena, norweskiego oszczepnika. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że z to co wówczas usłyszałem było bardziej legendą niż prawdą. Po latach ta historia gdzieś do mnie wróciła. Kiedy studiowałem w szkole filmowej miałem ją zapisaną na kartce jako ciekawą. Sama idea tego, że ktoś pożycza rywalowi oszczep, a on nim go przerzuca i zdobywa złoty medal olimpijski wydawała mi się na tyle interesująca, że postanowiłem zrobić o tym film. A im dalej wchodziłem w ten film to projekt stawał się ciekawszy. Pamiętam, że zapytałem mojego brata, studenta Akademii Wychowania Fizycznego, z kim ma historię kultury fizycznej. Odesłał mnie do profesora Chełmeckiego, który powiedział mi, że w jednym z budynków na terenie kampusu bielańskiego mieszka jeszcze tyczkarz Zenon Ważny.

Ważna postać dla tej historii!

Nawet bardzo ważna! On w wiosce olimpijskiej mieszkał w jednym domku z Januszem Sidło. Po rozmowie z Ważnym zrozumiałem, że jeśli chcę żeby ten film wyszedł dobrze, najlepiej jak jestem w stanie to zrobić, to muszę mieć wywiad z Danielsenem.

Trudno było umówić się na rozmowę z mistrzem z Melbourne?

To był dopiero drugi wywiad do tego filmu jaki zrobiliśmy i udało się go załatwić bardzo szybko. Zrobiliśmy zrzutkę do kapelusza z ówczesnym operatorem Kubą Matrasem i Kingą Mielnik, która studiowała kierownictwo produkcji w Katowicach. Pojechaliśmy z jedną kamerą i z jednym światłem do Hamar.

To miasto kojarzy się kibicom bardziej z łyżwiarstwem szybkim niż z rzutem oszczepem.

Tak. To jest jakieś 150 kilometrów na północ od Oslo. Udało nam się tam zrobić ostatni wywiad jakiego w swoim życiu udzielił mistrz olimpijski z Melbourne, Egil Danielesen.

To był ostatni moment żeby porozmawiać z Danielsenem, ale w filmie występuje też kilka innych postaci, których już niestety z nami nie ma.

Mamy w filmie ostatnie wywiady z Zenonem Ważnym, Danielsenem, niepublikowaną wcześniej rozmowę z Wojciechem Zabłockim, z Leszkiem Jaroszem. On zajmował się tematem Sidły i Danielsena wiele lat i wiedział o nich naprawdę bardzo dużo. Cieszę się, że mogliśmy z nim porozmawiać o tej historii.

Mnie w tym filmie ujął taki moment na jego końcu, kiedy Egil Danielsen mówi, że Janusz Sidło był wielkim człowiekiem. Co Ciebie ujęło w postaci Sidły?

To postać skomplikowana. W ogóle zdarzyło mi się, że ludzie którzy widzieli ten film mówili po projekcji „nie przepadam za Sidłą”. Trochę to rozumiem. Sidło jest postacią skomplikowaną. Z jednej strony wybitny sportowiec. Naprawdę sportowiec, który swoją popularnością i skalą wyprzedzał swoje czasy.

Był takim celebrytą lat 50. XX wieku?

Tak! Myślę, że można go określić pierwszym polskim sportowym celebrytą. Coś co nam dziś towarzyszy przez postacie takie jak Iga Świątek, czy Robert Lewandowski. To są mniej więcej postacie, i możemy to powiedzieć bez żadnej przesady, które możemy porównywać do Sidły z tamtych czasów.

Żona Janusza Sidły w filmie mówi, że czasem mąż mówił do niej „nie trzymaj mnie za rękę, bo to ręka państwowa”. To pokazuje w jakich czasach przyszło mu mierzyć się z tą popularnością.

Zdecydowanie. Mnie natomiast bardzo spodobało się to, że dało się z niego zdrapać tą „celebryckość”. W tych archiwalnych materiałach, wypowiedziach ludzi których go znali, wyłania się postać ludzka. Człowiek. On schodzi z olimpijskiego piedestału, ze szczytu i widzimy w nim człowieka. To jedna z ważniejszych rzeczy w tym filmie. Możemy w tych sportowcach zobaczyć ludzi. To co mnie najbardziej podoba się w Sidle to właśnie ta jego ludzka strona. To, że miał swoje namiętności, to w jaki sposób traktował sport. To, że miał swoje porażki i to w jaki sposób sobie z nimi radził czyni go bardzo ludzką postacią.

W jednej z wypowiedzi Sidły, którą możemy usłyszeć w filmie, słyszymy, że te przegrane były dla niego też bardzo ważne.

Tak! To jest świetna wypowiedź, że Sidłę bardzo nakręcały porażki. Też bardzo lubię te słowa. Są fascynujące.

W pewnym momencie kariery te porażki były absolutną rzadkością.

Faktycznie. Nawet trener Zygmunt Szelest w różnych wypowiedziach lubił podkreślać, że Sidło wygrywał zwykle już pierwszym rzutem i nie było problemów z rywalami. Natomiast te ideały napędzały te gorsze dni. Za ludźmi, którzy go pokonali potrafił jeździć po całym świecie tylko po to żeby się zrewanżować. Nie obchodziło go czy to będzie rewanż na ogromnym stadionie podczas wielkiej imprezy, czy podrzędne zawody.

Rozmawiamy chwilę po wyświetleniu Twojego filmu kolegom Janusza Sidły, jego żonie oraz córce. Większość osób, która zgromadziła się na tej kameralnej projekcji znała Sidłę osobiście. Stresowałeś się?

Był duży stres! Tak jak powiedziałem na początku pokazu rzadko się zdarza, aby reżyser puszczał swój film osobom, które wiedzą na dany temat więcej od niego. Ja Janusza Sidły nie miałem możliwości poznać osobiście, chociaż mam wrażenie, że przez osiem lat pracy nad filmem, słuchania jego wypowiedzi radiowych i telewizyjnych, czytania materiałów prasowych, poznałem go na tyle na ile mogłem. Natomiast wracając do tego stresu i pokazu to reżyserowi często mówi się, że jeśli chce zrobić film na jakiś temat to musi być od niego specjalistą. W moim przypadku po ośmiu latach pracy przyszło mi stanąć przed takimi ludźmi jak dziś. Przed ludźmi, którzy go dobrze znali. Na pokazie była przecież żona Sidły. Obecny był Władysław Nikciuk, który w pewnym okresie spędzał z Sidłą więcej czasu niż żona, razem podróżowali po świecie. Byli ludzie, którzy na lekkiej atletyce zjedli zęby. Są często legendami tego sportu. Był stres, ale bardzo się cieszę, że ten film podobał się tym ludziom.

Na końcu były brawa.

Tak, to było bardzo miłe. Bardzo się cieszę, że było takie przyjęcie. Mam nadzieję, że uda się ten film pokazać teraz szerszej publiczności.

Rozmawialiśmy o tym, że w czerwcu film będzie można zobaczyć na festiwalu debiutów w Koszalinie. A co dalej? Gdzie Polacy będą mogli poznać historię człowieka, który jak już ustaliliśmy był sportowym celebrytą swoich czasów?

Zapraszamy oczywiście do Koszalina. Tam Festiwal Młodzi i Film.

Kiedy on się odbędzie?

Festiwal będzie między 10 i 15 czerwca, ale nie znamy jeszcze dokładnej daty pokazu naszego filmu. „Kiedy umilknie wiatr” bierze udział w konkursie głównym w kategorii debiutów. Później mamy pewną lukę. Paradoksalnie będzie łatwiej ten film zobaczyć za granicą. Jesteśmy po pierwszym pokazie w Norwegii i tam będzie dość szeroka dystrybucja. Zainteresowana emisją jest norweska telewizja publiczna. Wstępnie emisję zadeklarowała Telewizja Polska, która jest koproducentem filmu. Myślę, że nastąpi to w przyszłym roku. Mam nadzieję, że przez wakacje będziemy organizować pokazy specjalne. Warto śledzić stronę Filmoteki Narodowej, bo to też partner filmu. Kalendarz sportowy jest bogaty, mamy mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce i igrzyska olimpijskie, zatem między emocjami sportowymi ten film powinien przypaść do gustu widowni.

Maciej Jałoszyński / foto: Tomasz Kasjaniuk

Powrót do listy

Więcej