Menu
1 / 0
Aktualności /

Michał Tittinger: najważniejsze jest to, abyśmy nie tracili młodych utalentowanych zawodników

Michał Tittinger: najważniejsze jest to, abyśmy nie tracili młodych utalentowanych zawodników

Od ostatniego medalu olimpijskiego w polskich skokach lekkoatletycznych minęło przeszło 20 lat. Jak nawiązać do dawnych sukcesów mówi nam nowy szef bloku skoków w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. – Najważniejsze jest to, abyśmy nie tracili młodych talentów, a mamy ich w skokach naprawdę bardzo dużo – przyznaje Michał Tittinger.

Michał Tittinger na przełomie XX i XXI wieku był jednym z czołowych polskich skoczków wzwyż. Zdobywał medale halowych mistrzostw Polski. Po zakończeniu kariery od wielu lat prowadzi grupy skoczków wzwyż, nie tylko w rodzinnym Rzeszowie, ale także w ramach szkolenia centralnego PZLA. Niezwykle zaangażowany w działalność lokalnego środowiska lekkoatletycznego, pełni funkcję prezesa Podkarpackiego Okręgowego Związku Lekkiej Atletyki. Współorganizator dwóch edycji lekkoatletycznych halowych mistrzostw Polski U18 i U20 w Rzeszowie. Wiosną 2025 roku wygrał konkurs i od 1 lipca objął stanowisko szefa bloku skoków w Polskim Związku Lekkiej Atletyki.

Zacznijmy może od nieoczywistego pytania. Co wspólnego mają lekkoatletyka i futbol amerykański?

Mają bardzo dużo wspólnego!

I nie jest to tylko grający w futbol trener skoków lekkoatletycznych Michał Tittinger.

Nie tylko. Futboliści przez większość roku trenują podobnie jak lekkoatleci. Wszystkie elementy techniczne, które muszą opanować, oparte są na tym, żeby ich motoryka była na najwyższym poziomie. Mamy taką historię, która co prawda jeszcze nie doszła do skutku, ale byłaby ciekawa. To pojedynek Tyreeka Hilla, skrzydłowego z klubu Miami Dolphins, z Noah Lylesem. Wyobraź sobie, że Hill pobiegł w tym sezonie 100 metrów w 10.15. Może dlatego Lyles, póki co wycofuje się z tego pojedynku, bo nie wie, jaki będzie jego wynik. Wracając do mnie, to kiedy byłem grającym prezesem klubu futbolu amerykańskiego w Rzeszowie i mieliśmy w składzie zawodników ze Stanów Zjednoczonych, to oni wielokrotnie pokazywali, że to przygotowanie lekkoatletyczne do futbolu amerykańskiej jest jednym z najbardziej kluczowych elementów.

Zapytałem o ten futbol amerykański, bo Ty z tym sportem jesteś dość mocno związany. Czy to, że kiedyś byłeś skoczkiem wzwyż, pomogło Ci w futbolu?

Generalnie moja sportowa przygoda zaczęła się od koszykówki. Jako młody człowiek bawiłem się w sport zespołowy, drużynowy. Natomiast w momencie, gdy zacząłem skakać wzwyż, zauważyłem, że uprawianie sportu indywidualnego, zależność tylko od siebie i to, że zbuduję formę dla siebie, bardzo mi się spodobało. W momencie, kiedy jako były lekkoatleta, trafiłem do futbolu amerykańskiego to zawsze byłem team player, ale jednak moje podejście było dużo bardziej indywidualne. Inaczej i dłużej się rozgrzewałem, przygotowywałem do meczów. Moja etyka pracy była na zdecydowanie wyższym poziomie niż reszty drużyny. To powodowało pewien lekki dyskomfort u mnie.

Mówisz, że zanim trafiłeś do lekkiej atletyki, grałeś w koszykówkę. Czy to sprawiło, że dość szybko jako skoczek wzwyż wszedłeś na relatywnie wysoki poziom sportowy?

Tak naprawdę to sport uprawiałem od dziecka, od najmłodszych lat był ważną częścią mojego życia. Wysiłek i aktywność fizyczna to było coś, co towarzyszyło mi od najmłodszych lat. Praktycznie przez cały dzień byłem w ruchu. W momencie, gdy zacząłem uprawiać koszykówkę, to moją najważniejszą cechą była skoczność i szybkość. Byłem niewysokim zawodnikiem, mam tylko 181 cm wzrostu. Potencjalnie powinienem być rozgrywającym, ale ja do końca nie lubiłem tej pozycji. Bardziej pasowała mi „Dwójka”, gdzie kończyłem szybki atak i z racji tego, że byłem skoczny, to potrafiłem wsadzić piłkę do kosza. To były moje główne atrybuty, mój sposób na grę w koszykówkę. Setki skoków, jakie oddawałem wówczas w ciągu dnia, na pewno zastąpiły ten młodzieżowy trening lekkoatletyczny. W momencie, gdy spróbowałem skoku wzwyż, to potrafiłem już wysoko skakać.

Rozmawiamy w Krakowie, przy stadionie lekkoatletycznym, na którym zadebiutowałeś w mistrzostwach Polski.

To był 1999 rok, rok później byłem już czwarty. Też na tym stadionie. Skoczyłem wtedy 2.18. Byłem człowiekiem, który oglądał w telewizji dużo sportu. Pamiętałem doskonale olimpijski finał z Atlanty. I nagle stanąłem na skoczni z trójką jego uczestników, czyli Arturem Partyką, Jarosławem Kotewiczem i Przemysławem Radkiewiczem. To poniekąd sprawiło, że zapłaciłem frycowe. Skoczyłem 2.05. Swoją drogą to była wtedy pierwsza wysokość na mistrzostwach Polski.

Teraz te konkursy zaczynają się jednak niżej.

Tak, a ja wtedy nie trenowałem długo. Nigdy wcześniej nie byłem na żadnych innych mistrzostwach Polski. Zadebiutowałem wśród seniorów i to na dzień dobry w takiej stawce. Od tego wydarzenia minęło dokładnie 26 lat.

Przeszedłeś długą drogę, przez różne sporty, by z początkiem lipca zostać trenerem głównym bloku skoków w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. Z których doświadczeń najbardziej chciałbyś skorzystać, piastując nowe stanowisko, tak aby odpowiednio pomóc polskim skokom lekkoatletycznym.

Cały plan jest podzielony na dwie części. Pierwszy to jest praca z zawodnikami najwyższego poziomu, kadrami narodowymi juniorów, młodzieżowców i seniorów. To jest współpraca, w której chciałbym mocno postawić na komunikację. Trenerzy muszą wiedzieć na temat wszystkich założeń, jakie ma Polski Związek Lekkiej Atletyki. W obecnej sytuacji bardzo ważny jest ranking World Athletics. Zawodnicy powinni wiedzieć, jaka jest ich sytuacja w nim, czego potrzebują, aby wystartować na najważniejszych imprezach. Bardzo chciałbym, żeby ta komunikacja pomiędzy PZLA a trenerami, czyli pośrednio przeze mnie, była jak najlepsza. Trenerzy muszą mieć pełną wiedzę na temat tego, co potrzebują, co mogą i co mają do dyspozycji. Oczywiście w tych kadrach są zawodnicy już na wysokim poziomie. Pracują z bardzo dobrymi szkoleniowcami. Nie jest zatem moją rolą sugerować, czy podpowiadać elementy treningowe. Oczywiście będę starał się wdrożyć troszkę więcej elementów naukowych. Sport na świecie oparty jest również na wyścigu technologicznym, który w jakiś sposób nasza lekkoatletyka trochę przespała. Będę starał się w tym zakresie zadziałać.

A jaki pomysł masz na ten sport młodzieżowy?

Niższy szczebel i zawodnicy kadr wojewódzkich młodzików czy  juniorów młodszych to cenny narybek. On się gdzieś objawia, w całej Polsce. Potrzeba, aby tych zawodników sprawdzić, zdiagnozować. Oni muszą zostać zmapowani. My potrzebujemy wiedzieć, gdzie mamy zdolnych młodych ludzi i gdzie możemy mieć dla nich pomoc merytoryczną. Trzeba nadzorować, w płynny sposób, żeby oni do lekkiej atletyki trafiali na dłużej, żebyśmy nie gubili talentów. Naprawdę mamy ich dość dużo. Może nie widać tego jeszcze na poziomie seniorów.

Tych utalentowanych młodych ludzi widać naprawdę niemal we wszystkich konkurencjach skokowych. Może nieco słabiej wygląda to jedynie w trójskoku.

Trójskok jest konkurencją późną. Ona wymaga czasu, wymaga odpowiedniego poziomu technicznego. Tutaj nie będzie sytuacji, w której będziemy mieli szybko topowych zawodników. Naturalne, że można dostrzegać ten talent wcześniej na przykład przez dobrze wykonany wieloskok. Ważna jest szybkość zawodnika. Natomiast my mamy fachowców od trójskoku, którzy potrafią wychować zawodników na bardzo wysokim poziomie.

W trójskoku obserwujemy też zmianę pokoleniową.

Karierę zakończył nasz weteran Adrian Świderski. Wśród kobiet te starsze zawodniczki, też są już powoli u schyłku swoich karier. Cieszy jednak, że wchodzą młodzi. Wojciech Galik bardzo ładnie wystartował na drużynowych mistrzostwach Europy w Madrycie, jest Jakub Bracki czy Damian Krzemiński. Wśród dziewczyn też mamy zdolne zawodniczki. W pierwszym dniu mistrzostw Polski U23 zaimponowała Amelia Kubala, która w ostatnim skoku zapewniła sobie awans na mistrzostwa Europy U23. Są Anna Kłosińska, Maja Murach, Maja Borchard. One wszystkie mogą wejść na zdecydowanie wyższy poziomi. Potrzebują czasu i spokojnej pracy ze swoimi trenerami.

Czy amerykański bodziec, nie koniecznie ze swoim trenerem, może pomóc Oldze Szlachcie, która po wakacjach wylatuje do USA?

Droga amerykańska nie jest łatwa.

W Twoich czasach z powodzeniem skorzystał z niej Tomasz Śmiałek.

On poradził sobie nieźle, potrafił się odnaleźć także później. Odnosił tam sukcesy także jako trener. Są też inne przykłady. Wojtek Borysiewicz, brązowy medalista młodzieżowych mistrzostw Europy, też wyjechał do USA. Natomiast te mistrzostwa U23 były jego ostatnim highlightem. Mieliśmy też świetnych skoczków w dal, którzy jechali do Stanów Zjednoczonych i niestety ta przygoda nie kończyła się najlepiej. Do końca nie wiem w jakie środowisko trafi Olga Szlachta i jak to na nią zadziała.

Co prawda nie w skokach, a w biegach mamy ostatnio pozytywne doświadczenia z takich wyjazdów, Mam na myśli chociażby Klaudię Kazimierską.

U niej wyjazd do Oregonu miał znaczący wpływ na jej rozwój. Należy trzymać kciuki za Olgę, bo to jest jednak jeden z naszych większych talentów.

Ciekawie wygląda też sytuacja w skoku o tyczce. Marcin Szczepański zebrał dużo uzdolnionej młodzieży i zaczął z nią pracować. Czy uważasz, że takie działania, nie tylko w tyczce, mogą przynosić pożądane efekty?

To nie jest tak, że w każdym ośrodku jest infrastruktura i fachowiec od danej konkurencji. Szkolenie ośrodkowe to jedno z tych rozwiązań, które powinno przynieść efekty. Dzięki niemu zawodnicy na co dzień mają możliwość pracy z dobrymi fachowcami i w dobrych warunkach. To jak pracuje Marcin Szczepański ze swoimi zawodnikami, a pokazuje, że jest wybitnym fachowcem, bo nie tylko Piotra Liska, ale też Greka Karalisa doprowadził do poziomu ponad 6 metrów i medalu olimpijskiego. Takim trenerom trzeba stwarzać warunki do pracy i tylko pomagać w tym, żeby ci zawodnicy przy współpracy nawet z tymi najlepszymi, podglądając ich na co dzień, mieli możliwość rozwoju. Te efekty widać już teraz. Mamy kilku fajnych chłopaków, dziewczyny pod okiem Marcina też skaczą ponad 4 metry. Jest więc gdzieś jakiś promyk nadziei w polskiej tyczce. I męskiej i damskiej. Zawodnicy uzyskują minima na międzynarodowe imprezy, robią stałe postępy. Widać zatem, że praca idzie w dobrym kierunku.

Kolejną konkurencją, która trzeba omówić, jest skok w dal. Bardzo fajnie w tym sezonie spisuje się Piotr Tarkowski. Wrócił wreszcie, skacze regularnie ponad 8 metrów. Jest taką naszą jaskółką nadziei w tej konkurencji.

Dodatkowo, co również jest bardzo ważne, trenuje pod okiem wybitnego trenera, czyli Tadeusza Makaruka. On wychował wielu bardzo dobrych zawodników. Ma świetne i spokojne podejście do współpracy z Piotrem. To jest kolejny argument, który dla mnie jest niezwykle ważny. On pokazuje, że mamy trenerów, takich z potencjałem. I jeśli oni dostaną materiał do pracy, to będzie z tego wynik. Jeśli jesteśmy już przy skoku w dal, to jest też Krzysztof Grochowski. Duży talent. Trenuje pod okiem Janusza Merwy, czyli kolejnego bardzo doświadczonego szkoleniowca. To jest właśnie taka sytuacja, jaka powinna mieć miejsce zawsze. Zdolny zawodnik trafia pod skrzydła odpowiedniego trenera, a naszą rolą jest mu pomagać w rozwoju. Pod dobrymi skrzydłami jest też Anna Matuszewicz. Znowu zaczęła daleko skakać. Pokazała się z bardzo dobrej strony już w sezonie halowym. To nakręca rywalizację u kobiet. Może to nie jest jeszcze poziom dający medale wielkich imprez, ale są to wyniki na finały dużych zawodów.

Jak wygląda sytuacja na zapleczu w skoku w dal kobiet?

Jest szerokie. W tym roku ponad 20 dziewczyn skoczyło powyżej 6 metrów. Rywalizacja na krajowym podwórku jest interesująca. Jest wspomniana Anna Matuszewicz, są Nikola Horowska i Roksana Jędraszak. Mamy też Julię Adamczyk, medalistką mistrzostw świata juniorów. To jest grupa, która pozwala naprawdę myśleć z dużym optymizmem na przyszłość. Tutaj plusem jest też postać trenera tak jak u Piotra Tarkowskiego. Jacek Butkiewicz był przed laty bardzo dobrym trójskoczkiem, dziś prowadzi zawodników na wysokim poziomie sportowym. To jest też swego rodzaju gwarancja dobrego treningu. Spójrzmy na Anię Matuszewicz. Ona objawiła się nam kilka lat temu jako wielki talent. Przyszedł jednak słabszy okres, który Jacek jako trener umiał przetrwać. Pokonali wspólnie różne problemy, w tym te zdrowotne, i wrócili na wysoki poziom sportowy.

Musimy spojrzeć teraz na najbliższą Twojemu sercu konkurencję, czyli skok wzwyż. Tutaj u dziewczyn jest też kilka naprawdę interesujących zawodniczek między innymi Twoje podopieczne Wiktoria Miąso i Alicja Wysocka.

Wiktoria i Alicja to już doświadczone sportowo, ale wciąż młode zawodniczki. Wiktoria na krajowym podwórku, w sporcie młodzieżowym zdominowała rywalizację, zdobywając 15 złotych medali mistrzostw Polski. Zwieńczeniem tego okresu był dla niej brązowy medal młodzieżowych mistrzostw Europy w Espoo. Obecnie jej rozwój zatrzymały problemy zdrowotne, ale to zawodniczka wciąż młoda, z perspektywami na bardzo wysokie skakanie. Alicja natomiast potrzebowała dłuższego czasu, by pokonać barierę 1.80, a teraz gdy już jest na tej wysokości stabilna, pokazuje swój potencjał, skacząc w tym sezonie 1.85. U chłopaków też jest szerokie grono ciekawych, młodych zawodników. Tutaj jednak jest większy problem. Musimy zakładać, że przez dłuższy czas nie będzie trenować Norbert Kobielski. Nie wiemy, jaka będzie jego sytuacja po zakończeniu okresu dyskwalifikacji. Na bezpośrednim zapleczu mamy Mateusza Kołodziejskiego i Mikołaja Szczęsnego. To zawodnicy, którzy – kolejny raz to powiem – trenują pod okiem fachowca. Włodzimierz Michalski, bo o nim mowa, jest gwarancją tego, że są prowadzeni bardzo dobrze. To napawa optymizmem, że ta praca z najlepszymi w tym momencie naszymi skoczkami wzwyż upływa pod okiem wybitnego trenera. Mikołaj i Mateusz to chłopaki, którzy skaczą na poziomie 2.20. Za nimi są też zawodnicy, którzy mogą wejść na taki poziom, na przykład Cezar Sidya. Z problemami zdrowotnymi boryka się Jakub Walecki, którego uważam za bardzo duży talent. Do tego jest to zawodnik, który sprawdza się na dużych imprezach i smucą te jego problemy ze stopą, zatrzymujące dalszy rozwój. Wśród juniorów młodszych jest Dominik Zdrajkowski. Ma świetne warunki fizyczne i duży potencjał.

Jego ojciec jest cenionym trenerem, Dominik odziedziczył też niezłe geny.

Oczywiście. Podobnie jak Mateusz Posmyk, który skoczył 2.11.

Gdzie widzisz największe problemy?

W utrzymaniu młodych zawodników w lekkiej atletyce. Musimy mieć nad nimi nadzór. Zobacz Karinę Niżyńską z Wrocławia. To młodziczka, która już skacze 1.75. Kilkukrotnie atakowała już 1.80, czyli rekord Polski Pauliny Borys. Trenuje, na szczęście, pod nadzorem Dariusza Łosia, a jej trenerką klubową jest Estera Gierczyk. Darek to kolejny wybitny specjalista. Mamy zatem spokój, że to dziecko jest prowadzone w odpowiedni sposób. Trzeba jednak zrobić wszystko, żeby takie talenty nam z lekkiej nie uciekały. Mateusz Posmyk jest tego przykładem, bo niewiele trzeba, żeby zaczął jednak grać profesjonalnie w piłkę.

Chciałem Cię zapytać o Marię Żodzik, która świetnie startowała w Madrycie na drużynowych mistrzostwach Europy. Czy ona pociągnie dziewczyny w polskim skoku wzwyż, stanie się taką liderką zespołu?

Myślę, że tak. Obserwuję bardzo duży rozwój Marii w sytuacji takiego obycia i okrzepnięcia w byciu Polką. Są też duże różnice, na plus, w relacjach międzyludzkich. To jej z pewnością dużo pomoże. Jeśli poczuje się tutaj komfortowo i będzie przy okazji umiała faktycznie przełożyć ten swój duży potencjał i umiejętności to będzie skakać powyżej 2 metrów. Dodatkowo bardzo dobre dla niej jest to, że może startować w takich mityngach jak Diamentowa Liga, czy właśnie na drużynowych mistrzostwach Europy. To gra o wysoką stawkę, bardzo mocna obsada. W Madrycie się tego nie przestraszyła, szła po swoje. Można powiedzieć, że w pewnym momencie przyszło mi na myśl, będąc tam na trybunach i pomagając jej, że może ograć rekordzistkę świata. To było bardzo ciekawe uczucie.

Patrząc na historię, mieliśmy w skokach rekordy świata, medale olimpijskie, wielkie sławy światowego sportu. Ostatni medal na igrzyskach w skokach lekkoatletycznych zdobyła ponad 20 lat temu w Atenach Anna Rogowska. Rodzi to pytanie, czego Ci życzyć w kontekście najbliższych lat i Twojej pracy jako szefa bloku.

Ostatnie igrzyska olimpijskie w Paryżu były pierwszymi, w których nie mieliśmy żadnego zawodnika w finale konkurencji skoków lekkoatletycznych. Mam nadzieję, że to był jednorazowy wypadek przy pracy. Efekt wielu czynników, trochę też pecha. Wydaje mi się, że to już się więcej nie powtórzy. Tacy zawodnicy jak Maria Żodzik pokazują, że będzie komu walczyć o medale w przyszłości. Także młodzi zawodnicy mają aspiracje. Podczas mistrzostw Europy w Madrycie skoki lekkoatletyczne pokazały się z bardzo dobrej strony. A w składzie mieliśmy w większości młodych, wchodzących na wielką scenę, którzy mają przed sobą trzy lata pracy, po to, żeby na najbliższych igrzyskach nie być nowicjuszami w stawce, tylko walczyć o wejście do finału olimpijskiego. Zatem wydaje mi się, że to czego można mi życzyć, to tego aby tych finałów igrzysk było jak najwięcej. I jednocześnie, żeby tych talentów lekkoatletycznych, które raz po raz się nam objawiają nie gubić. Chciałbym, żeby skoki mocniej weszły na mapę polskiej lekkiej atletyki. Musimy przełamać ten schemat myślenia, że w sprintach i wytrzymałości jest z tym łatwiej, bo tam dużo więcej dzieci garnie się do ich uprawiania. W konkurencjach technicznych jest z tym trudniej. Wymagają innej wiedzy trenerskiej, infrastruktury.

Twoja córka wypełniła w tym sezonie minimum na mistrzostwa Europy juniorów w sprincie, ale Twój syn skacze wzwyż. Znamy się od lat i wiem, że nie lubisz nakładać presji na swoich zawodników, a tym bardziej na własne dzieci. Muszę jednak zapytać, czy liczysz, że Twój syn skoczy wzwyż wyżej niż Michał Tittinger.

Michał Tittinger skoczył 2.22 i do dziś jest rekordzistą województwa podkarpackiego. Najbliżej poprawienia tego wyniku byli moi wychowankowie Igor Kopala i Marcin Jachym. Oni skakali odpowiednio 2.20 i 2.15. Tymczasem ja ciągle czekam na to kiedy mój rekord zostanie poprawiony. Nie byłem może wybitnym zawodnikiem, ale byłem zawodnikiem. Wielu takich jak ja pokazuje, że można trenując swoje dzieci, zdobywać medale mistrzostw świata, czy Europy. Myślę tutaj na przykład o Dragutinie Topiću i jego córce Angelinie, czy Stefanie Holmie i jego synu. Oczywiście nie chciałbym tutaj, żeby to zabrzmiało jak takie zbyt duże porównanie. Natomiast mój syn bawi się skokiem wzwyż, ale widzę jaką frajdę mu to sprawia. Przy okazji to, że w Rzeszowie w mojej grupie są dobrzy, czy bardzo dobrzy zawodnicy pozwala mu podpatrywać ich trening. To z pewnością pomaga. I tak długo jak będę mógł, miał możliwości, będę go wspierał i pomagał.

Czyli skoczy 2.23?

Miejmy nadzieję, że tak!  

Maciej Jałoszyński / foto: Tomasz Kasjaniuk

Powrót do listy

Więcej