Brązowy medal igrzysk w Atenach i mistrzostwo świata w Berlinie - te sukcesy Anny Rogowskiej to oczywiście zasługa jej talentu, zaangażowania, pracy trenerów, ale także psychologa – Henryka Pilarskiego, który pomaga jej również w Dausze.
Brązowy medal igrzysk w Atenach, halowe wicemistrzostwo świata, dwa medale HME i wreszcie mistrzostwo świata w Berlinie. Te wszystkie sukcesy Anny Rogowskiej to oczywiście zasługa jej talentu, zaangażowania, pracy trenerów, ale również psychologa – Henryka Pilarskiego, który pomaga jej również w Dausze.
Jak zaczęła się pańska współpraca z Anią?
Zaczęliśmy współpracować przed igrzyskami w Atenach. Od lat prowadzę ze wspólniczką firmę consultingową, zajmujemy się rozwojem ludzi i firm. Brat Jacka Torlińskiego jako student praktykował u nas. Widział rezultaty, które osiągamy. Ania przed igrzyskami miała swoje rozterki. Jako mało jeszcze znana zawodniczka osiągnęła minimum olimpijskie, jednak jej skoki nie zawsze były dobre, zdarzały się nieprzyjemne upadki, to ją zniechęcało. Trzeba było odbudować jej pewność siebie, motywację. Powiedziałem, że mogę spróbować, choć praca ze sportowcami to nie była moja specjalność. Ania jest wyjątkiem. Czasem jakimś słowem wesprę któregoś z lekkoatletów, których spotykam na różnych zawodach. Ale generalnie mam sporo osiągnięć w zakresie coachingu w rozwoju ludzi w biznesie – to moja dziedzina.
Szybko znaleźliście wspólny język?
Ania od początku mi się podobała, stwierdziłem, że warto spróbować. Pociągają mnie takie wyzwania. Miedzy zawodnikiem, a opiekunem musi wytworzyć się określona więź. Psychologowie mówią, że musi nastąpić taki „klik” – wtedy zawodnik i trener lub psycholog zaczynają sobie ufać. W naszych relacjach z Anią nastąpiło to bardzo szybko. Chłonęła moje podpowiedzi. Jest fenomenalnie zdolną dziewczyną jeśli chodzi przyswajanie różnych treści. Jej głowa pracuje kapitalnie, w wielu przypadkach wyprzedza podpowiedzi, które można by jej zasugerować. Hołduję teorii, że człowieka nie można nauczyć czegoś, czego wcześniej nie wiedział. Trzeba w nim to tylko wyzwolić. Ja to w Ani wyzwalam i to jest dużo ciekawsze, przynosi lepsze rezultaty. Dostrzegłem że Ania może więcej. Myśl ludzka jest energią, ma więc moc sprawczą. Jeśli myślisz że możesz – możesz, jeśli myślisz, że nie możesz – nie możesz. Zawsze masz rację. Cała sztuka takiej pracy jak moja polega na znalezieniu kluczyka, którym otwiera się tego drugiego człowieka. U Ani nie jest on jednolity, dlatego mam dla niej pęk kluczyków. Nie wszystkie w każdym momencie pasują. Zależy to od nastroju, sytuacji. Czasem to może być dowcip, rozładowanie atmosfery, uśmiech. Często te kluczyki uruchamiam w stosunku do innych ludzi, nie wiedząc, że to robię. Dopiero ktoś mi mówi, że to na niego w taki sposób działa.
Ania to pierwsza sportsmenka, z jaką pan współpracuję, ale sport nie jest panu obcy.
Grałem w gdańskim AZS-ie w piłkę ręczną i tenisa stołowego. Chodziłem do szkoły średniej, w której uprawianie sportu to był obowiązek, warunkiem dopuszczenia do matury było posiadanie wyróżnienia sportowego. Moją domeną była gimnastyka.
Czy przez te lata współpracy z Anią przyswoił pan również tajniki techniczne skoku o tyczce? Może pan przeanalizować jej występ nie tylko od strony psychologicznej, ale również od strony sportowej?
Tak. Moje doświadczenie zawodowe sprawia, że przez lata wyrobiłem sobie taką specyficzną formę spoglądania na pewne rzeczy, których normalny rener nie widzi. Czasami podejmujemy więc również tematy sportowe, ale oczywiście zawsze muszę być tu w tle, bo nie mogę ingerować w pewne sprawy. Na szczęście Jacek jest trenerem, który jest gotów rozważyć sugestie. To duży plus, często rozmawiamy. Natomiast muszę powiedzieć, że jeżdżąc na zawody obserwuję innych trenerów i stwierdzam, że mają nieprawdopodobne luki w ramach relacji z zawodnikami. Gdyby nauczyli się inaczej podchodzić do swoich podopiecznych, wytworzyli atmosferę wzajemnego zaufania, na pewno rezultaty byłyby lepsze.
Chodzi o autorytarne podejście szczególnie do młodych zawodników?
Trzeba to jasno powiedzieć: trener niekoniecznie musi mieć rację. Na finiszu skacze, czy biegnie tylko zawodnik. Trener ma go przygotować w oparciu tego, co wie, ale przecież sportowiec wie o sobie znacznie więcej. Potrzebna jest współpraca. W biznesie wygląda to tak: menedżer wie co, a pracownik wie jak. Jeśli uda im się połączyć te dwa elementy w formie dialogu – wszystko wychodzi dużo lepiej.
Panu, Ani i jej trenerowi wyszło znakomicie już po kilku miesiącach współpracy w 2004 roku.
Medal w Atenach to jej osobiste osiągnięcie, wykazała się walką, determinacją, przekonaniem, dokładnym przeczuciem przed igrzyskami, że będzie miała ten medal. Rozmawialiśmy przed wyjazdem do Grecji. Na pytanie o oczekiwania medalowe odpowiedziała wtedy: czuję, że będę miała brąz. I tak się stało. Nie mam wątpliwości, że gdyby powiedział, że czuje srebro, miałaby srebro. Ta siła jest ogromna.
Może pan dziś zdradzić, co powiedziała przed mistrzostwami świata w Berlinie?
Była przygotowana na podium. Powiedziałem jej przed wyjazdem do Niemiec, że Isinbajewa przecież wcale nie musi wygrać. Chodziło mi o to, żeby Ani uświadomić, że są dwa czynniki, które mogą jej pomóc w osiągnięciu sukcesu w Berlinie. Pierwszy – to jej fenomenalny skok, a drugi, mniej atrakcyjnie brzmiący, jest taki, że Rosjance coś nie wyjdzie. Przydarzył się ten drugi. Trzeba zacząć wierzyć w swoje możliwości. Jednocześnie nie chcemy jednak rywalizować w skoku o tyczce na zasadzie deprecjonowania klasy i osiągnięć Isinbajewej. Koncentrujemy się na budowaniu wnętrza. Jeżeli wiemy, że ktoś biega fenomenalnie na 100 metrów i zawsze wygrywa, to ci pozostali w ogóle nie powinni stawać w blokach. A jednak stają z przeświadczeniem, że kiedyś będzie inaczej. I u Ani staraliśmy się zbudować właśnie takie przeświadczenie. Mocno wierzyła w miejsce na podium, ale trudno było wcześniej zdefiniować, czym te zawody dla niej się skończą.
Isinbajewa to ideał, z którego czerpią inne zawodniczki. Rogowska też w pewnym okresie wzorowała się na Rosjance.
Ania miała kontakt z ośrodkiem w Wołgogradzie, gdzie swego czasu trenowała Isinbajewa. Mieliśmy okazję zobaczyć jak ona to robiła, jak wyglądają szkice techniczne, pokazujące ułożenie ciała itd. To daje pojęcie o istnieniu modelu. Natomiast zmiana tyczek, anatomii człowieka, fizjologii, przemiany materii – to powoduje, że nie da się odzwierciedlić tego modelu jeden do jednego. Trzeba zdjąć pewne elementy i przełożyć to na siebie. Na początku pracowaliśmy z Anią tak, by przemodelowała elementy poszczególnych faz skoku zawodniczek, które imponowały jej najbardziej. Bieg miała swój, wzorowała się na odwale Swietłany Fieofanowej, część gimnastyczna z Isinbajewej itd. To cała teoria przyswajania. W praktyce może to wyglądać tak, że ogląda się rysunek jakiegoś zawodnika, zamyka oczy i wyobraża sobie siebie w tej pozie, przekalkowuje się wszystko co najlepsze.
Rogowska bardzo dobrze chłonie te wszystkie przykłady, bo skacze coraz lepiej technicznie i coraz wyżej.
Fachowcy powiedzieli, że Ania ma unikatową konstrukcję do bycia tyczkarską. Chodzi o motoenergetykę. Usłyszałem od Rosjan w Wołgogradzie, że taka jak Ania rodzi się jedna na milion. Zaczęliśmy w to silnie wierzyć i wtedy najistotniejsze było, żeby przenieść tę wiarę na nią. Rodzimy się wszyscy z potencjałem, który umożliwia nam osiągnięcie nieprawdopodobnych sukcesów. Tylko nasza wiara w to jest w wielu przypadkach za niska. Według pewnych ocen, od strony fizycznej Ania ma większe możliwości niż Isinbajewa. Natomiast przewaga Rosjanki polega na kociej zręczności, wynikającej z gimnastyki, której Ania nie ma jeszcze w takim stopniu przyswojonej. Ale jest bardzo dobrze usposobiona. W dwóch najbliższych latach powinna skoczyć 5 metrów. Niestety, zdarzają jej się kłopoty ze zdrowiem, a to wpływa na psychikę, przeszkadza. Po każdym urazie trzeba odbudowywać pewność siebie. Proces dochodzenia do formy jest ciągły i rozwojowy. Jeżeli pojawia się luka, trzeba zacząć od początku, albo zdynamizować pewne procesy. Mówiąc ogólnie, człowiek ma skłonności do samobiczowania, to znaczy do przyjmowania, że jest obarczony jakąś niedoskonałością, która przeszkadza mu w osiągnięciu czegoś. Psycholog ma za zadanie przekonać taką osobę, że to nie jest przeszkoda, tylko powód, że osiągnięcie celu nie przyjdzie w tym momencie, lecz zostanie po prostu przesunięte w czasie.
Anna Rogowska i Henryk Pilarski tuż przed rozpoczęciem HMŚ w Dausze.
Ania na pewno dużo się od pana nauczyła. A czy to zadziałało również w drugą stronę? Czy pan też czegoś od niej się nauczył?
Ja zawsze się uczę od każdego z ludzi, z którymi pracuję. Uczę się jakim narzędziem rzeźbić poszczególne umysły. Nad wszystkimi czynnikami górują emocje. Pracujemy nad tym, by u Ani działały dla niej pozytywnie. Przytoczę historię z książki o Emilu Zatopku. Chodziło o sytuację, kiedy wygrywał trzeci złoty medal olimpijski w Helsinkach. Jego żona, oszczepniczka, Dana Zatopkova przebiegła całe boisko, żeby go uściskać, wróciła na rozbieg i w tej euforii uzyskała wynik, który zapewnił jej olimpijskie złoto. Wysiłek nie odgrywał tu roli. Najważniejsza była głowa. Jeśli przyjmiemy, że na sukces składają się trzy czynniki: talent, praca i głowa, to decydujący wpływ na końcowy rezultat – zarówno w biznesie jak i w sporcie – ma głowa. I to w 90-ciu a nawet więcej – procentach. Dwa pierwsze elementy są niezbędne, żeby osiągnąć odpowiedni poziom, ale w najważniejszym momencie liczy się głowa. Wtedy pojawiają się emocje związane bezpośrednio z walką. Może się zdarzyć, że kiedy nie wychodzi to ta pasja wygrywania będzie jeszcze większa. To są emocje agresywne, konstruktywne. Często występują one u Ania i staramy się je pielęgnować. Pamiętam igrzyska w Atenach, sprawozdawca telewizyjny komentując konkurs tyczkarek, powiedział, że Ania wygląda na najbardziej zmotywowaną zawodniczkę w polskiej ekipie. Podobało mi się to i poczułem w tym również swoją zasługę.
Czy to co się dzieje na stadionie w trakcie zawodów, na trybunach, albo obok rozbiegu wybija Anię z rytmu, przeszkadza w koncentracji?
To pytanie, którego chciałbym uniknąć, bo nie mogę naruszać jej prywatności. Powiem więc ogólnie. Każdy zawodnik ma powłokę ochronną, pod którą usiłuje się schować. Ale są czynniki, które posiadają dużą łatwość przebijania tej zapory. W momencie, gdy pojawia się pewien niepokój związany z konkurencją, rezultatem, zadowoleniem odbiorców, którzy wcześniej określili swoje oczekiwania względem Ani, trudniej ochronić tę zabezpieczającą powłokę. Powinniśmy pomagać zawodnikowi, żeby utrzymał koncentrację, zachował energię na ten krótki moment, w którym odbywa się skok. Lata pracy, wyrzeczeń, różnych stanów uczuciowych muszą się w tym skumulować.
Co lubi robić Ania przed ważnymi startami?
Ma swoją muzykę, swoje mantry, które lubi powtarzać. Jest naturalna, nie pozuje, a to duża wartość. Potrzebuje odizolowania się od czysto sportowego aspektu sytuacji, w której się znajduje. Mam też wrażenie, że potrafię dać jej w tych chwilach poczucie bezpieczeństwa. Stanowię taką bezpieczną odskocznię na zadanie pytania itd. Zawsze rozmawiamy przed jej wyjściem na stadion. Nie chodzi o jakieś wielkie przemówienia. Człowiek musi po prostu czuć, że jest wspierany. Wiem jak Ania ciężko pracuje. Oczywiście gdyby cokolwiek się stało w trakcie konkursu nikt nie będzie stawiał dwójek, zabierał cukierków itd. W takich sytuacjach trzeba przekonać zawodnika, że będzie następny, lepszy moment. Ta praca musi zaowocować. Są ludzie, którzy boją się marzyć za daleko. Ale Ania nie ma tego problemu. Mam wrażenie – i mówię to w szerszym kontekście – że gdybyśmy podziwiali naszych sportowców, robili im. tzw. „lepszą prasę”, to myślę, że byliby lepsi. Może my tak bardzo wierzymy w te możliwości Ani i zdefiniowaliśmy je na takim poziomie, że ona sama jeszcze nam nie uwierzyła, że to może być prawda. Kiedy już w to uwierzy, na pewno skoczy bardzo wysoko. Rodzi się w niej marzenie, żeby zamknąć kiedyś karierę w wielkim stylu. A w przypadku każdego sportowca takim wymarzonym osiągnięciem jest złoty medal olimpijski. Jestem przekonany, że Ania ma ten medal w sferze swoich możliwości i to niezależnie od tego, jak będzie skakała Isinbajewa. Rok 2012 to będzie dla niej optymalny moment.
Jest pan specjalistą od psychologii biznesu, a jednak znakomicie odnalazł się pan w sporcie. Jest pan gotów, by pomóc w tej dziedzinie nie tylko Rogowskiej, ale też innym polskim sportowcom? Może wystarczy znaleźć ten kluczyk, o którym pan wspominał, żeby wyzwolić w nich ogromy potencjał.
Mniej więcej wiem co robią wyspecjalizowani psychologowie sportowi – spotykam się czasem z nimi, rozmawialiśmy. Moja praca jest jednak inna. Nie chcę oczywiście nikogo oceniać, takie wartościowanie jest bez znaczenia. W tej relacji z człowiekiem trzeba mieć określone kompetencje, ale generalnie liczy się znajomość danej osoby, określenie jej motywatorów. Wiele razy miałem już takie misyjne ciągoty, żeby coś więcej zrobić dla polskiego sportu. Gdyby ktoś potrzebował pomocy, chciał współpracować, chętnie bym się czegoś takiego podjął. Oczywiście poświęciłem się Ani, oddałem jej swoje umiejętności, to miedzy nami zdefiniowane. Dlatego jeśli miałbym współpracować z kimś jeszcze, zawsze będę ją pytał, co ona na to. Ale są też obszary, w których można podać narzędzia i formuły na poziomie ogólnym, resztę z powodzeniem mogą robić sami. Pod tym względem potencjał wśród polskich zawodników w wielu przypadkach jest wyższy niż wśród trenerów.
Czy Anna Rogowska ma wszelkie dane, by podczas igrzysk w Londynie zdobyć złoty medal olimpijski?
Japończycy podzielili kiedyś ludzi na trzy kategorie: kamień, koral i perła. Kamień to osobnik, który całe życie przeleży w jednym miejscu, smagany przez wiatr, wodę. Troszkę może się obróci, potrącony przez kogoś, ale nic wielkiego się nie zmieni. Z kolei koral musi już nauczyć się walczyć o przetrwanie, zdobywanie większej przestrzeni. Natomiast perła wymaga pracy przy wyszukaniu, pracy przy oszlifowaniu, nie zepsuciu tego szlifu. Gdy nadamy jej wspaniały blask, może osiągnąć nieprawdopodobną cenę. Tych pereł jest aż 2 procent światowej społeczności. Trzeba je tylko wyszukać. Mówiąc językiem biznesowym: Ania jest unikatem, który za niewiele ponad dwa lata na giełdzie w Londynie osiągnie fantastyczną wartość.
Rozmawiał Rafał Bała