W porannej sesji II dnia Halowych Mistrzostw Świata rewelacyjnie spisał się nasz 800-metrowiec, Adam Kszczot, który wywalczył awans do niedzielnego finału. Rozczarowali za to czterystumetrowcy, którzy odpadli w eliminacjach.
W porannej sesji II dnia Halowych Mistrzostw Świata rewelacyjnie spisał się nasz 800-metrowiec, Adam Kszczot, który wywalczył awans do niedzielnego finału. Rozczarowali za to czterystumetrowcy, którzy odpadli w eliminacjach.
Dużo emocji dostarczyły kibicom półfinały biegu na 800 metrów mężczyzn. W pierwszym mieliśmy naszego reprezentanta, Adama Kszczota. Młodzieżowy mistrz Europy sprzed roku rozpoczął asekuracyjnie. Długo biegł na końcu stawki. Dopiero 200 metrów przed metą przesunął się na czwarte miejsce, a na metę wbiegł jako trzeci, z rezultatem 1:46.90. To trzeci wynik półfinałów (druga seria była znacznie wolniejsza). Zwycięzca, Sudańczyk Abubaker Kaki, był o 0.45 sek. lepszy. Oczywiście Kszczot bez problemu awansował do niedzielnego finału, w którym pobiegnie na 4 torze – między dwoma wielkimi faworytami: Abubakerem Kaki i Ismailem Ismailem (obaj reprezentują Sudan).
- Pierwsze 200 i 400 m było bardzo szybkie – relacjonował na gorąco, tuż po półfinałowym biegu, Kszczot. - Kaki pociągnął całą stawkę. Biegłem ostatni, ale nie denerwowałem się. Jeżeli Sudańczyk miał 51 sekund z haczykiem na 400, to znaczy, że moje dwa okrążenia w granicach 52, 53 s, czyli na rekord życiowy. Gdybym zaczął tak mocno, jak Kaki, to w finale mogłoby być różnie. Nawet gdybym awansował, to w niedzielę mogłoby mi nie starczyć sił. To jest turniej, każdy z trzech biegów ma ogromne znaczenie, w każdym trzeba myśleć. Po półfinale wygląda na to, że jest dobrze. Nie mam pewności, ale moja forma jest chyba życiowa. I trzeba się tego trzymać.
Trener Kszczota, Stanisław Jaszczak, był dumny ze swojego podopiecznego. Znalazł oczywiście kilka szczegółów, które trzeba poprawić przed niedzielnym finałem. - Chciałem, żeby w półfinale pobiegł trochę inaczej taktycznie. Miał przede wszystkim lepiej pokonać pierwsze 400 metrów. Miało być 52 sekundy, było 52.43. W finale na pewno trzeba będzie mocniej rozpocząć. Ale Adam wolał ustawić się na końcu stawki. Bał się, że może nie wytrzymać końcówki. Abubaker Kaki jest bardzo mocny. Przed półfinałem robili rozbieganie w hali rozgrzewkowej, rozmawiali. Sudańczyk powiedział Adamowi, że niedawno otworzył pierwsze 400 metrów wynikiem 51.18. To bardzo szybko i chyba mój zawodnik wolał tak nie ryzykować. Na razie w 50 procentach wypełniliśmy plan, który założyłem. Adam jest w finale. Teraz każde miejsce wyżej ponad szóste to będzie kolejne 10 procent z tego planu. Co oznacza 100 procent? Każdy może sobie obliczyć sam… W każdym razie Adam musi pójść na Maksa nie bać się, że zabraknie sił na ostatnich metrach. Niech zrobi swoje, a później może odpoczywać nawet do wtorku, bo dopiero wtedy wracamy do Polski…
Adam Kszczot przed biegiem półfinałowym (fot. Adam Nurkiewicz)
Do finału nie awansowała niestety nasza sztafeta 4x400 m. To pierwszy taki przypadek w HMŚ od 2004 roku, kiedy w Budapeszcie biało-czerwoni również odpadli w eliminacjach. Tym razem zajęli 4. miejsce w II serii. Pobiegli w składzie: Piotr Klimczak, Marcin Sobiech, Marcin Marciniszyn i Kamil Budziejewski. Co ciekawe, Marciniszyn oddał pałeczkę, doprowadzając naszą ekipę na pierwszym miejscu. Ale niedoświadczony, 21-letni Budzejewski został wyprzedzony przez Belga, zawodnika z Wysp Bahama i Rosjanina. Do finału awansowała pierwsza trójka, Polacy zajęli czwartą lokatę, uzyskując czas 3:09.86.
Oto jak występ swoich podopiecznych komentował od razu po biegu trener Józef Lisowski: - Na pierwszej zmianie miało być ok 47 s, było 47.32, czyli Piotrek Klimczak wypadł dobrze. Na drugiej liczyłem na 46.50, na trzeciej 46.0, na czwartej 46.5 czyli razem 3:06. Wyszło inaczej. Ekipa się starzeje, trzeba stawiać na młodzież. Tu wystawiłem dwóch młodych, ale niestety okazało się, że to był błąd. Trzeba było już w półfinale puścić Piotrka Kędzię, a nie trzymać go na finał. Na pewno byłoby inaczej. Wczoraj rewelacyjnie spisywał się na treningu. Ale nie mogłem posadzić na ławce zawodnika, który jest wicemistrzem Polski. Teraz widzę, ze zrobiłem błąd. Trzeba było zaufać swojemu wzrokowi, tak, jak zawsze robiłem. Chociaż noszę coraz mocniejsze okulary… Marciniszyn w biegu indywidualnym dał plamę, dlatego dzisiaj chciał się zrewanżować. Parę błędów taktycznych zrobił, ale z piątego miejsca wyprowadził nas na pierwsze. Czyli się zrehabilitował. Mielibyśmy miejsce, dające awans, gdybym wstawił do składu Piotrka Kędzie. Chłopak miał szósty czy siódmy czas mistrzostw Polski, ale go tu zabrałem, bo wiedziałem, że będzie w formie. To było widać, a chłopaki chcieli z nim biegać, wiedzieli, co on potrafi zrobić. Szkoda, trzeba myśleć już o letnich mistrzostwach Europy w Barcelonie.
Marcin Marciniszyn: Co ja mogę powiedzieć? Nie mam sobie nic do zarzucenia, wyprowadziłem nas na pierwsze miejsce, ale sztafeta to czterech biegaczy. Wszyscy muszą pobiec na maksa. Na mojej zmianie była przepychanka, Rosjanin uderzył mnie pałeczką w rękę, kiedy ją podnosiłem. Pałka mu wypadła, normalna walka na bieżni. Gość musiał ją podnieść, gonić i Rosjanie na mecie byli od nas szybsi. Nie mogę sobie tego wyobrazić, jak to jest możliwe. Na 3000 m można odrobić taką stratę, ale nie na 400 m! Ja i Piotrek Klimczak wypadliśmy dobrze, dwóch pozostałych kolegów to nowicjusze. Mam nadzieję, że te mistrzostwa będą dla nich dobrą nauką.
Piotr Klimczak walczy na pierwszej zmianie podczas eliminacji sztafet 4x400 (fot. Adam Nurkiewicz)
Piotr Klimczak: Boli ta porażka, dałem z siebie wszystko. Trudno oceniać postawę, ale jak się biega w 3 minuty 9 sekund, to nie ma co liczyć na wejście do finału. To nawet nie daje prawa do tego, by powiedzieć, że dobrze, godnie się zaprezentowaliśmy. Przegraliśmy ten finał minimalnie, ale jakie to ma znaczenie? Jak to możliwe, że przegraliśmy z Rosjanami, którzy zgubili pałeczkę i musieli wszystkich gonić? Bardzo dobre pytanie. odpowiedzi nie znam. Nie potrafię sobie tego na chłodno wytłumaczyć, to dla mnie niepojęte.
Z Dauhy
Rafał Bała