Menu
1 / 0
Aktualności /

MŚ W DAEGU: Polacy na „czwórkę”

MŚ W DAEGU: Polacy na „czwórkę”

Dwa czwarte miejsca – Karoliny Tymińskiej w siedmioboju i Marcina Lewandowskiego w biegu na 800 m – to najlepsze osiągnięcia polskich lekkoatletów w… czwartym dniu mistrzostw świata w Daegu.

Dwa czwarte miejsca – Karoliny Tymińskiej w siedmioboju i Marcina Lewandowskiego w biegu na 800 m – to najlepsze osiągnięcia polskich lekkoatletów w… czwartym dniu mistrzostw świata w Daegu.

 

Oczekiwania były spore, bo praktycznie w każdym z trzech wtorkowych finałów, w których startowali Polacy, mieliśmy szanse medalowe. Przy szczęśliwym zbiegu okoliczności i (nie ma co ukrywać) pechu rywali, można było mieć nadzieję nawet na 4-5 medali. Okazało się jednak, że niektórych z naszych reprezentantów dopadł kryzys, inni nie zdążyli z wypracowaniem odpowiedniej formy, goniąc za zdrowiem po kontuzjach. Na swoim, wysokim poziomie wystartowali tylko ośmiusetmetrowcy i siedmioboistka Karolina Tymińska.

Po poniedziałkowym sukcesie Pawła Wojciechowskiego, który zdobył złoto w skoku o tyczce, wydawało się, że worek z medalami się rozwiązał. Kolejne miały być tyczkarki, a przynajmniej jedna z dwójki: Anna Rogowska, Monika Pyrek. Pech chciał, że obie miały w tym (lub w poprzednim) sezonie spore problemy zdrowotne, nie zdążyły wykonać odpowiedniej pracy, by pewnie przelatywać nad poprzeczką zawieszoną na 4.70, czy 4.75, bo w tych granicach toczyła się walka o medale. Obie zaczęły od 4.45 – zaliczone w pierwszej próbie. Później 4.55 – również bez zrzutek. Pyrek skakała 4.65 i tu zaczęły się problemy (niższe wysokości pokonywała naprawdę ładnie). Co prawda pierwszy skok był całkiem dobry, ale odległość stojaków okazała się nieprawidłowa. Poprzeczka spadła i Monika, wicemistrzyni świata sprzed dwóch lat, ukończyła rywalizację na 10. miejscu. – Bardzo chciałam, bardzo walczyłam, ale nie udało się. Szkoda, bo wyobrażałam sobie, że wrócę do hotelu w lepszym nastroju. Skoki na 4.45 i 4.55 były bardzo dobre. Zmieniłam tyczki i opłaciło się. Ale szkoda, że tak późno, bo wyżej widać już było brak oskakania na tym sprzęcie. Aż tak bardzo nie przeżywam tego co się stało, ale zdaję sobie sprawę, że potrzebuję czasu, by wrócić na odpowiedni poziom. Po powrocie po kontuzji zabrakło mi skoków na dużych wysokościach – powiedziała Pyrek.

Ta sama lokata przypadła Annie Rogowskiej, która w Daegu broniła tytułu mistrzowskiego. Ona opuściła 4.65 i skakała 4.70. Trzykrotnie strąciła jednak poprzeczkę. – W dzisiejszym konkursie doskonale widać było to, że zabrakło mi tego miesiąca przygotowań, który straciłam przez uraz dłoni. Zaliczyłam tylko jedne zawody. To zbyt mało, aczkolwiek mogłam pokonać wysokość 4.70, bo tyle udawało mi się skakać na treningach. W pewnej chwili poszłam va banque. Czy byłabym szósta, czy ostatnia, to w tej sytuacji nie miało żadnego znaczenia. Tym razem się nie udało – powiedziała Rogowska. Dopiero szóste miejsce zajęła rekordzistka świata, Jelena Isinbajewa. Wygrała Brazylijka Fabiana Murer (4.85).

W rzucie oszczepem Karolina Tymińska ustanowiła rekord życiowy - 41.32 m

(fot. M. Biczyk)

Drugi dzień rywalizacji wieloboistek rozpoczął się nie najlepiej dla naszej Karoliny Tymińskiej. W skoku w dal nie pokazała swoich możliwości, odbijając się sprzed belki i uzyskując 6.39. Tu straciła nieco punktów. W oszczepie jak na nią było naprawdę dobrze. Oczywiście do najlepszych zabrakło sporo (Rosjanka Tatiana Czernowa – późniejsza mistrzyni świata – rzuciła 52.95, a Francuzka Antoinette Djimou 55.79), ale Karolina ustanowiła rekord życiowy wynikiem 41.32 (poprawiła się o 62 cm). To dało jej ósme miejsce przed ostatnią konkurencją – biegiem na 800 m. Wiadomo było, że powinna ustanowić rekord życiowy i liczyć na słabszą postawę trzeciej w klasyfikacji Jennifer Oeser. Polka musiała pobiec o 7 sekund szybciej niż Niemka. Pobiła życiówkę (2:05.21), ale to samo uczyniła Oeser, która straciła do Polki tylko 5 sekund. Ostatecznie Karolinie zabrakło do podium 28 punktów. Wynikiem 6544 pkt ustanowiła rekord życiowy. – Trafiliśmy z formą na te mistrzostwa świata. Ustanowiłam kilka rekordów życiowych. To dobry prognostyk przed igrzyskami w Londynie. Muszę popracować nad wszystkimi konkurencjami. Jeśli chodzi o oszczep, cieszę się z wyniku i ze współpracy z trenerem Głogowskim. Mam nadzieję, że za rok w Londynie rzucę 45-46 metrów, a może nawet dalej – podsumowała swój występ Tymińska, która w Daegu pokonała m.in. mistrzynię olimpijską i wicemistrzynię świata, Natalię Dobrynską, czy wicemistrzynię olimpijską Austrę Skujyte.

W rzucie dyskiem mieliśmy kandydata do medalu, wicemistrza olimpijskiego i wicemistrza świata – Piotra Małachowskiego. On jednak już w rzutach próbnych nie wyglądał najlepiej, a dwa pierwsze rzuty konkursowe były wręcz tragiczne. – Piotrek rzucał dzisiaj tylko górą, nogi w ogóle nie pracowały – tłumaczył później trener Małachowskiego, Witold Suski. Wyglądało to naprawdę źle, bo dysk nie uzyskiwał odpowiedniej paraboli i lądował mniej więcej na 58 metrze. Dopiero w trzeciej kolejce Piotr uzyskał 63.37 i wskoczył na 8. miejsce. Kiedy już wydawało się, że wystarczy to, by znaleźć się w wąskim finale, Hindus Vokas Gowda uzyskał 64.05, wyrzucając Polaka poza ósemkę. Małachowski zajął ostatecznie 9-te miejsce. – Jestem w świetnej formie, ale nie udowodniłem tego w kole. Mogę w tym roku rzucać nawet 70 metrów. Trzeba było jednak zrobić to dzisiaj, bo to właśnie dziś rozdawano medale. Nie udało się, mam nadzieję na lepszy występ za rok w Londynie. Przepraszam trenera i mojego fizjoterapeutę, bo wykonali kawał ciężkiej pracy. A ja to zepsułem w ciągu 20 minut – przyznał po konkursie. Zawody wygrał jego wielki rywal, Robert Harting (68.97).

Nasi ośmiusetmetrowcy to jedni z najbardziej ambitnych zawodników w reprezentacji Polski. Obaj są walczakami, potrafią nawet w najtrudniejszych sytuacjach rozstrzygać biegi na swoją korzyść. Zarówno Adama Kszczota jak i Marcina Lewandowskiego oglądaliśmy we wtorkowym finale. Wybrali różną taktykę, inaczej zachowywali się na dystansie, wywalczyli sobie inne pozycje do ostatecznego ataku. Jednak żadnemy z nich nie starczyło sił w końcówce, kiedy rozstrzygały się losy medali. Lewandowski na początku został zamknięty przy wewnętrznej, na ostatnich dwustu metrach zaatakował mądrze, lecz Rudisha, Kaki i Borżakowski byli lepsi (choć Rosjanin wbiegł na metę ostatkiem sił). Czas „Lewego” 1:44.80. – Nie mam medalu i stąd mieszane uczucia. Ale obiektywnie patrząc czwarte miejsce w mistrzostwach świata to sukces. Przegrałem przecież z dużo bardziej utytułowanymi biegaczami. Jestem w życiowej formie, potwierdziłem to uzyskując bardzo dobre wyniki w półfinale i finale. Nie mam sobie nic do zarzucenia, bo w decydującym biegu dałem z siebie wszystko, nawet 110 procent. W Londynie chciałbym oczywiście być wyżej, żeby tak się stało muszę jeszcze dużo pracować – powiedział Marcin.

Tak wyglądała walka na finiszu biegu na 800 m (fot. Marek Biczyk)

Kszczot czaił się nieco z tyłu, tempo biegu (na 200 i 400 metrze) było mocne, ale jak twierdzi trener Stanisław Jaszczak - dla Adama odpowiednie. Po pierwszym okrążeniu ruszył do przodu, ale po 10 metrach wirażu wycofał się. – Chciałem wypracować sobie dobrą pozycję do ataku na przeciwległej prostej, ale nie mogłem nadrabiać zbyt dużo dystansu biegnąc po 2-3 torze wirażu, więc postanowiłem się wstrzymać – opowiadał później. Po chwili Kszczot znów próbował się przesuwać do przodu. Jednak rywale to klasowi, w większości doświadczeni zawodnicy. Również byli dobrze przygotowani do mistrzostw. Adam „ograł” dwóch zawodników, ale wbiegł na metę za wspomnianą wcześniej trójką medalistów, Lewandowskim i Amerykaninem Nickiem Symmondsem. Czas Polaka 1:45.25. – Samopoczucie, forma i przygotowanie były bardzo dobre. W biegu zabrakło mi jednak trochę zimnej krwi. Chciałem trzymać się z przodu, ale bieg był trudny do ogarnięcia. Wielu z nas gubiło się na dystansie. Każdy z nas wykonywał podobne ruchy taktyczne. Ciężko było przewidzieć taką sytuację. Na końcówce na kilku metrach zmieściło się aż ośmiu zawodników. Teraz ciągle musze mocno trenować, poprawiać pewne elementy, jak wytrzymałość, siła. Na pewno będzie jeszcze lepiej. Zazwyczaj biegi rozgrywam dobrze taktycznie. Ale na 20 jeden przytrafi się gorszy. Szkoda, że dla mnie ten gorszy był w finale mistrzostw świata – powiedział Adam. Dwaj zawodnicy w finale mistrzostw świata, jeden na czwartym, drugi na szóstym miejscu po emocjonującej walce. Ten bieg mógł się podobać i należy pochwalić naszych zawodników za pracę jaką wykonali od pierwszych metrów eliminacji po metę w finale. Tym razem nie udało się jednak zdobyć medalu.

We wtorek startowały jeszcze dwie reprezentantki Polski. Anna Jagaciak odpadła w eliminacjach trójskoku (13.57), a Renata Pliś była 11. w swojej serii półfinałowej na 1500 m (4:11.12).

 

 

Z Daegu

Rafał Bała

 

 

Wyniki na str: http://daegu2011.iaaf.org/ResultsByDate.aspx?racedate=08-30-2011

 

 

Na www.youtube.pl/PZLAwideo znajdą Państwo materiały filmowe (rozmowy, zapis treningów itd.).

 

 

Powrót do listy

Więcej