Menu
1 / 0
Aktualności /

RAFAŁ AUGUSTYN: Kucharz na drogach świata

RAFAŁ AUGUSTYN: Kucharz na drogach świata

Od kilku lat jest jednym z najlepszych polskich chodziarzy, regularnie występuje w największych międzynarodowych imprezach. Rafał Augustyn będzie reprezentował Polskę również w IO w Londynie w chodzie na 20 kilometrów.

Od kilku lat jest jednym z najlepszych polskich chodziarzy, regularnie występuje w największych międzynarodowych imprezach. Rafał Augustyn będzie reprezentował Polskę również w IO w Londynie w chodzie na 20 kilometrów.

 

Pochodzący z maleńkiej wsi na Podkarpaciu Augustyn opowiedział nam jak wyglądają jego przygotowania do igrzysk, jakie ma wspomnienia z poprzedniej imprezy tej rangi (startował już w 2008 roku w Pekinie) i skąd u niego zamiłowanie do tej bardzo wymagającej konkurencji jaką jest chód sportowy.

 

- Cztery lata temu mieliśmy na trasie ekstremalne warunki pogodowe. W Londynie prawdopodobnie będzie chłodniej. Czuję, że zbliża się bardzo ważny moment w mojej karierze. Przez ostatnie cztery lata zbierałem doświadczenie na imprezach mistrzowskich, począwszy od Pucharu Europy, poprzez mistrzostwa świata i inne ważne starty. W Berlinie, trzy lata temu szedłem na dystansie 50 kilometrów. To mi pasowało, bo widziałem u siebie większe szanse bycia nawet w czołowej ósemce.

- To ciekawe, bo zazwyczaj obserwujemy Cię rywalizującego na 20 kilometrów.

- Jestem zawodnikiem, który ma większe szanse na 50-tkę. Jestem dość ciężki, jak na chodziarza nawet grubokościstym. Niektórzy ludzie mówią nawet, że wyglądam jak kulturysta, mimo że nie ćwiczę na siłowni...

- W ogóle?

- Tak, w ogóle.

- Jak w tej sytuacji przygotowujesz się do startów pod względem siłowym?

- Poprzez ćwiczenia na ciężkich trasach, góra - dół, mocne tempo, ciężkie podejścia. Nie używam ani obciążników, ani piłek lekarskich. Może byłoby to dobre, ale zawsze jest niebezpieczeństwo, że będzie skutkowało przeniesieniem środka ciężkości i tak zwanymi "lotami". Wolę się trzymać ziemi, moje technika jest oceniana bardzo dobrze. Nie chcę eksperymentować.

- Każdy start kosztuje Cię bardzo dużo sił, a mimo to uważasz, że lepiej wytrzymujesz chód na 50 km?

- Na "pięćdziesiątce" inaczej rozkłada się obciążenia. Oczywiście ten dystans wyczerpuje organizm. Ale tak samo jest też z innymi moimi występami. ja po prostu do każdego startu podchodzę poważnie, nawet te mniejszej rangi. Nie lekceważę nikogo, przecież każdy może mieć kiedyś "dzień konia". Cieszę się, że od 2010 roku, po zmianie trenera, poszedłem bardzo mocno do przodu. Zarówno na 20 jak i 50 kilometrów. U trenera Stanisława Marmura i we współpracy z Krzyśkiem, moim bratem, poprawiłem się też na krótszych dystansach.

- Jak układa się ta współpraca z bratem?

- Jest młodszy o trzy lata, skończył studia na AWF, ma też za sobą studia trenerskie, specjalizacja lekkoatletyczna. Pomaga mi w analizie techniki, przyjeżdża na zgrupowani jeśli ma taką możliwość, zastępuje czasem trenera kadry, opiekując się chwilami całą grupą. Wszystkie uwagi jakie do nie przychodzą przyjmuję, choć bywa, że nie wszystkie uważam za słuszne. Obiektywne oko jest bardzo ważne. Można trenować samemu, ale po pewnym czasie może się to źle skończyć. Samouwielbienie lub przetrenowanie - to największe zmory tego typu przygotowań. Ktoś powinien obserwować sportowca chłodnym okiem, coś podpowiedzieć, czasami docisnąć. Ja mam to szczęście, że współpracuję z takimi ludźmi, czyli z trenerem Marmurem, moim bratem Krzyśkiem, a w klubie z trenerem Józefem Wójtowiczem. Bardzo mu dziekuję, że odkrył mnie dla chodu sportowego. Jest nestorem tej konkurencji lekkoatletycznej.

- Pochodzisz ze wsi Chyki-Dębiaki.

- Tak, to niewielka podmielecka miejscowość, wciąż mieszka tam moja rodzina. Swoje pierwsze sportowe kroki stawiałem w Sokole Mielec. Zacząłem późno, bo dopiero w szkole średniej. Ludzie mówili mi, że jestem już z stary, by zaczynać uprawianie sportu na wysokim poziomie i że nie dam rady dogonić moich rówieśników. Ale zawziąłem się, po trzech miesiącach zdobyłem mistrzostwo Polski i udowodniłem wszystkim, że można! Miałem wtedy 17 lat. Mój młodszy brat zaczął wcześniej przygodę z tym sportem i namawiał mnie, bym też rozpoczął treningi. Byłem wtedy w takiej sytuacji, że równolegle z nauką podejmowałem pracę. Brat ściągnął mnie więc pewnego dnia po pracy. Poszliśmy na stadion, a tam trener Wójtowicz powiedział mi, żebym przebiegł okrążenie. Zrobiłem to, a on poprosił, żebym teraz zrobił jedno "kółko", ale nie biegnąc, tylko maszerując. Spojrzał na mnie i powiedział: "Ty już umiesz chodzić. Kto Cię uczył?" Ja na to, że nikt. Po prostu widziałem w telewizji jak chodził Robert Korzeniowski, byłem fanem sportu. Oczywiście, można powiedzieć, że byłem wtedy jak "nieociosane drewno", ale podstawy techniczne miałem. Później przyszła kolej na szlify, wytrzymałość, całą tą otoczkę. Trenuję już dobre 12 lat. Po roku dostałem się do kadry juniorskiej i ciągle sie poprawiałem. Cieszę się, że tak fajnie ułożyła się moja kariera.

- W 2005 roku w Erfurcie zająłeś 4. miejsce w młodzieżowych mistrzostwach Europy. Byłeś o krok od podium.

- To prawda, poleciałem wcześniej na zagraniczny obóz do Font Romeu, miałem dobre warunki przygotowań. W samym Erfurcie już ekstremalnie gorąco. Nocą nie zmrużyłem oka, byłem jednym z faworytów. Trasa była ciężka, stosunkowo nachylona, mocne podejście i mocne tempo od początku. To spowodowało, że czołówka, w której byłem, wycięła się nawzajem. Dwaj zawodnicy zza pleców pokrzyżowali nam plany. Skończyłem na czwarty z bardzo dobrym czasem. Kolejne starty, już w seniorskich imprezach.

- Ja wspominasz swój start w poprzednich igrzyskach, w Pekinie? Zająłeś tam 29. miejsce na 20 km.

- To była dla mnie bardzo dobra lekcja. Teraz już wiem, czego się spodziewać po igrzyskach. Debiut w tego typu imprezie jest czymś niesamowitym. Kiedy dotarłem na miejsce poczułem tę atmosferę, poniekąd stresującą. Każdy chce wypaść jak najlepiej. My, przedstawiciele wytrzymałości mieliśmy tam trudne warunki. Temperatura, wysoka wilgotność - to skutkowało słabszymi wynikami u maratończyków, chodziarzy itd. Liczyłem na wyższe miejsce niż 29. Ma nadzieję, że w Londynie uda mi się powalczyć o wyższe lokaty.

- W tym roku ustanowiłeś rekord życiowy na 20 km, w poprzednim sezonie zrobiłeś "życiówkę" na 50 km. Jesteś w optymalnym wieku i miejscu, by osiągać życiowe sukcesy.

- Jak najbardziej. Mam 28 lat, a wytrzymałość wzrasta w wiekiem. Wszystko jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że zdrowie pozwoli mi jeszcze na start w Rio de Janeiro. Ale na razie mamy Londyn. Ucieszy mnie miejsce w czołowej dwunastce. Jeśli startowałbym na 50 kilometrów, miałbym większe szanse. Jednak na "20-stkę" świat poszedł bardzo mocno do przodu. Oczywiście wszystko się może zdarzyć. Wszyscy spodziewają się chłodu deszczu. Ale pogoda potrafi zaskakiwać.

- Jaka jest Twoja taktyka? Zawsze kalkulujesz, idziesz rozsądnie, czy może czasmai ruszasz mocno do przodu i później płacisz za to, nie wytrzymując dystansu?

- Zdarzały mi się też takie starty. Ale z góry zakładałem walkę o rekord życiowy, miałem mocnych rywali. Starałem się z nimi iśc, utrzymać tempo dyktowane przez grupę. Czasem za to płaciłem i ostatnie kilometry były wolniejsze. Ale z upływem lat spadek prędkości jest u mnie coraz mniejszy. A ostatnio te końcowe kilometry mam wręcz najszybsze, nawet po 3:45. To bardzo cieszy. Zmodyfikowany trening w dobrej grupie, w której się szanujemy i mobilizujemy - to się sprawdza i przynosi efekty. Mam nadzieję, że teraz odpocznę po ciężkim starcie w Pucharze Świata, gdzie mocno walczyłem o miejsce w kadrze na 50 km. Miałem już minimum z ubiegłego roku, ale w Sarańsku chciałem pobić wyniki kolegów, którzy wyprzedzali mnie w tabeli. Nie udało się, ale jestem zadowolony, bo byłem 10. w gronie najlepszych chodziarzy świata. A trasa była ciężka i pogoda zabójcza. Wysoka pozycja i dobry czas upewniły mnie w tym, że jestem mocny.

- Co najbardziej podoba Ci się w chodzie? Na początku była fascynacja, ale później lata bardzo ciężkiego i monotonnego treningu. Trzeba być bardzo zdeterminowanym, żeby się nie zniechęcić.

- Na sukces w chodzie składa się wiele czynników. Trzeba mieć długofalowy plan i go realizować. W chodzie podoba mi się to, że mamy dziś w Polsce wysoki poziom i rywalizacja jest duża. Jeżdżę po świecie, poznaję nowych ludzi. Trenuję na ciekawych trasach, choć oczywiście zdarzają się też bardzo monotonne. Chodziarz widzi zmieniające się pory roku, piękno natury, maszerujemy po różnych parkach krajobrazowych. Bardzo podobały mi się miejsca w Afryce, Ameryce, w Meksyku. Ciężej było w Azji. W trakcie chodziarskich treningów można naprawdę sporo zobaczyć. Nie jest to łatwo konkurencja, przyznają to nawet długodystansowi biegacze. U nas każdy krok jest związany z trzymaniem kontaktu z podłożem. W biegu oderwanie stopy od ziemi oznacza moment odpoczynku dla mięśni. My mamy dłuższy dystans, a więc dłuższy czas wysiłku, a w dodatku brak tego odpoczynku mięśniowego. I w ogóle z odpoczynkiem i regeneracją w trakcie sezonu, kiedy trwa pogoń za minimami, jest ciężko. Ja na przykład musiałem w tym roku jeździć po zawodach i walczyć o poprawienie wyniku, bo było nas aż siedmiu, którzy wypełnili normę na Londyn. Nic więc dziwnego, że czułem zmęczenie. Być może dlatego w Bielsku-Białej nie zdobyłem medalu mistrzostw Polski. Moim celem są najwyższe miejsca na dużych imprezach. Cieszę się, że na Pucharze Świata pokazałem chłopakom startującym na 50 kilometrów, że jestem z nich najlepszy.

- W porównaniu z długodystansowymi biegaczami europejscy chodziarze mają chyba trochę łatwiej. W waszej konkurencji nie ma ciemnoskórych zawodników. Są bardzo wytrzymali, ale mają pewnie problemy z techniką i nie mogą zagrozić światowej czołówce.

- To prawda. W chodzie dominują Rosjanie, Azjaci i zawodnicy z kilku europejskich krajów. Ale zawodnicy z Afryki już zaczynają trenować. Mam przyjaciół w RPA, którzy robią spore postępy. Jeden z nich był przede mną na igrzyskach w Pekinie.

- Zdarza Ci się, że ktoś przyłącza się do Ciebie podczas treningu? Biegnie obok albo jedzie na rowerze?

- Pewnie, dosyć często. Ludzie nie wierzą, że można tak szybko maszerować. W Portugalii profesjonalna grupa rowerzystów wjechała na drogę, na której trenowaliśmy, między krzewami mandarynki. Spojrzeli na licznik prędkości – 17 kilometrów na godzinę! Chwilę jechali z nami i później się odłączyli. Byli pod dużym wrażeniem. Zdarza się też, że wyprzedzamy ludzi jadących na rowerach, biegaczy. Maszerujemy w tempie 4-4:30-5 minut na kilometr. Oczywiście te dłuższe dystanse pokonujemy w 4:10, 4:20, 4:30 – w takim tempie potrafię pokonać nawet 30 kilometrów. Czasami przyłączają się do nas w trakcie treningu… zwierzęta. W Spale wiele razy mi się to zdarzało. Raz nawet pies, który biegł obok mnie nie dał rady i zasapał się. Bywa, że te psy są agresywne, ale nie boję się ich. Kiedy byłem mały jeden mnie ugryzł i od tamtego momentu… nie obawiam się tych zwierząt. Sam opiekowałem się psami, które pracowały w policji, to było w czasach gdy pracowałem fizycznie. Musiałem na siłę wyciągać te wielkie wilczury. Wiele razy moja ręka była między szczękami psa, ale nauczyłem się jak zachować bezpieczeństwo. A najbardziej zadziorne są te malutkie pieski. Wyskakują na drogę, szczekają, dolatują do nogi i chcą ukąsić chodziarza w trakcie treningu. Wtedy po prostu trzeba… sprzedać kopa takiemu delikwentowi. Przyznam, że zdarzyło mi się to.

- Kilka słów o Twoim życiu prywatnym. Skończyłeś technikum o specjalizacji „Technologia żywienia” w Mielcu. Skąd zainteresowanie gastronomią?

- Moim marzeniem było albo zostać inżynierem budownictwa, albo szefem kuchni. Poszedłem więc do takiej szkoły. Później przeniosłem się do Krakowa, gdzie studiowałem na kierunku pedagogicznym. Obroniłem się na początku bieżącego roku. Skończyłem też studia trenerskie. Jestem więc już po tym etapie, kiedy człowiek doskonali się od strony teoretycznej. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie mnie stać na to, by założyć restaurację.

- A sam gotujesz?

- Oczywiście, kiedy tylko mam czas.

- Co potrafiłbyś przygotować do jedzenia, jeśli nie musiałbyś dbać o sportową dietę?

- Bardzo lubię gotować wszystkie rodzaje spaghetti, z różnymi makaronami, sosami. Steki, zupy – tu mam ogromny wachlarz możliwości. Przepyszny jest rosół z borowikami to podstawa. Wiele przepisów przywiozłem ze świata. Czasami, po dłuższym czasie spędzonym na obozie staram się gotować sam. Chyba mogę powiedzieć, że jestem smakoszem…

- Wywodzisz się z bardzo usportowionej rodziny.

- Jest w niej wielu sportowców. Mama i tata co prawda nie uprawiali sportu, byli zajęci pracą i wychowywaniem nas. Ale razem ze mną w mistrzostwach Polski w Bielsku-Białej startował brat Łukasz, do niedawna trenował tę konkurencję kolejny brat, Krzysiek. Doszedł do szczebla mistrzostw Europy, ale wykluczyła go kontuzja, zajął się studiami i trenerka. W ślad za nami poszły siostry – Andżelika i Wiktoria. Idzie im bardzo dobrze. Andżelika jeszcze biega, jest juniorką młodszą, Wiktoria to jeszcze młodziczka. Wygrywają w Polsce, są też wysoko za granicą. Cały czas poprawiają swoje rekordy życiowe. Marzą o igrzyskach, są bardzo zdeterminowane, widzą, że jest to możliwe. W sumie jest nas siedmioro rodzeństwa. Jeden z braci ćwiczył dla siebie, sporty walki, kickboxing. Trzymałem mu worek treningowy i byłem mocno poobijany… Ale to dawne czasy.

- Rodzina Augustynów jest więc bardzo popularna w tej małej, podkarpackiej miejscowości Dębiaki?

- Rzeczywiście. Ludzie zaczepiają mnie, gratulują. To niewielka wieś. Z racji tego, że moi bracia i siostry często ćwiczą na drodze, ludzie również zaczęli na tę drogę wychodzić. Dużo dzieci biega, jeżdżą na rolkach. Starsze osoby maszerują, uprawiają nornic walking. Widzą w tym aspekty pozytywne dla swojego zdrowia. Kiedy wracam do domu widzę w terenie coraz więcej ludzi. Nawet z innych, okolicznych miejscowości. To bardzo budujące.

 

 

----------------------------

Rafał Augustyn urodził się 14 maja 1984 roku. Jest trzykrotnym mistrzem Polski w chodzie (2007 – 20 km, 2010 – 50 km i 2011 – 20 km). Ma też dwa srebrne i jeden brązowy medal MP. W halowych mistrzostwach kraju triumfował dwukrotnie (2009, 2011), wywalczył również trzy srebra i brąz. Ma też na koncie trzy tytułu młodzieżowego mistrza Polski.

W 2004 roku wywalczył 4. miejsce w młodzieżowych mistrzostwach Europy w Erfurcie. Startował w MŚ 2007 w Osace (26. na 20 km) i w igrzyskach 2008 w Pekinie (29. na 20 km). Rok później wystartował na dłuższym dystansie, 50 km, podczas MŚ w Berlinie (ukończyli rywalizację na 22. pozycji), a w sezonie 2010 na ME w Barcelonie był 10. na 20 km. W trakcie MŚ 2011 e Daegu ukończył dystans 20 km na 24. pozycji.

Trzykrotnie uczestniczył w Uniwersjadzie, ma też za sobą wiele startów w Pucharze Świata i Europy (w tym ostatnim zdobył dwa brązowe medale w drużynie – 2009 i 2011).

Jego rekord życiowy w chodzie na 20 km wynosi 1:20:53 (2012), na 50 km – 3:46:56 (2011).

 

Powrót do listy

Więcej