Po przedpołudniowym złocie Adama Kszczota, polscy lekkoatleci mieli apetyt na czwarty medal HME w Göteborgu. Przez godzinę na trzeciej pozycji byli czterystumetrowcy, ale zostali zdyskwalifikowani i marzenia o podium prysły niczym mydlana bańka…
Po przedpołudniowym złocie Adama Kszczota, polscy lekkoatleci mieli apetyt na czwarty medal HME w Göteborgu. Przez godzinę na trzeciej pozycji byli czterystumetrowcy, ale zostali zdyskwalifikowani i marzenia o podium prysły niczym mydlana bańka…
Męska sztafeta 4x400 m była ostatnią konkurencją szwedzkich mistrzostw. Polaków nie wymieniało się w gronie faworytów, ale trener Józef Lisowski podkreśla, że w ostatnich dniach szanse naszych zawodników wzrosły. – Dowiedziałem się, że jeden z Borlee nie pobiegnie w reprezentacyjnej sztafecie Belgii. Poza tym, podczas mistrzostw Niemiec tamtejsi czterystumetrowcy wypadli słabo i postanowiono nie wysyłać sztafety do Göteborga. W ich miejsce wskoczyli Czesi, ale wydawało mi się, że sam Maślak nie da rady zapewnić im medalu – mówi doświadczony szkoleniowiec. I rzeczywiście, na bieżni wyglądało tok naprawdę nieźle. Polacy pobiegli dość płynnie, na swoim poziomie, albo nawet nieco szybciej, a w dodatku zaprezentowali ostrą walkę na łokcie. Niestety, trochę za ostrą…
Trener Lisowski wystawił następujący skład: Michał Pietrzak, Rafał Omelko, Łukasz Domagała i Grzegorz Sobiński. Pietrzak ruszył ostro. – Trochę się obawiałem, że rywale mi odskoczą, ale udało się ich przytrzymać. Pierwsza zmiana jest ciężka. Na szczęście wystarczyło mi sił i oddałem Rafałowi pałeczkę na drugiej pozycji – powiedział. Po nim do boju ruszył Rafał Omelko. Wysoki (195 cm wzrostu), o dużym zasięgu ramion. Idealny, żeby powalczyć o dobrą pozycję wyjściową na wirażu tuż po zmianie. Już tam starł się z Brytyjczykiem, który został zepchnięty do wewnątrz i kilka kroków przebiegł poza bieżnią. Dlatego później po biegu początkowo to Brytyjczyków zdyskwalifikowano, ale sędziowie po obejrzeniu nagrania wideo uznali, że zawodnik z Wysp nie popełnił błędu. - Taki jest urok hali, tu nie ma miejsca na zbytnie czułości, trzeba powalczyć o dobra pozycję – tłumaczył Rafał. On oddał pałeczkę Łukaszowi Domagale. – Ruszyłem do przodu i… za dużo nie pamiętam co się działo – przyznał zawodnik AZS AWFiS Gdańsk. – Wcześniej rozmawiałem z moim trenerem klubowym Rafałem Hasem, który poradził, żebym się zbytnio nie przepychał. Postanowiłem więc w końcówce zaatakować Belga. Nie udało się, ale na szczęście Grzesiek Sobiński, któremu oddałem pałeczkę, wcisnął się przed rywala.
Sobiński ustawił się na dobrej pozycji. Przed nim tylko Brytyjczyk i Rosjanin – daleko za nim Czech. Ale to był halowy mistrz Europy na 400 m, Pavel Maślak. Choć miał ogromną stratę, dogonił Sobińskiego. Kosztowało go to jednak mnóstwo sił. – Ja wprost przeciwnie, trzymałem pozycję i wspominając bieg indywidualny, gdzie zabrakło mi sił na końcówce, postanowiłem teraz pobiec inaczej taktycznie – opowiada Sobiński. Odparł dwa ataki Maślaka, wybił go z rytmu i wbiegł na metę jako trzeci. – Pavel nie miał do mnie żadnych pretensji, to była zwykła walka czterystumetrowców o pozycje – zapewnia Grzegorz.
Polacy chwycili flagę i wierząc, że mają brąz zrobili rundę honorową. – Mamy srebro! – krzyknął Michał Pietrzak, gdy usłyszał od Rosjan, że Brytyjczycy są zdyskwalifikowani. Jednak po kwadransie dyskwalifikacja została cofnięta, a sędziowie winą za zamieszanie na bieżni obarczyli naszą ekipę. – Mogę uczciwie przyznać, że nie dopatrzyłem się żadnego poważniejszego przewinienia moich chłopaków, na pewno nic zasługującego na dyskwalifikację – mówi z przekonaniem trener Lisowski (wywiad z trenerem Lisowskim na: http://www.youtube.com/user/PZLAwideo). Jednak dyskwalifikacja miała miejsce. Tuż przed dekoracją sztafet Polacy zostali przesunięci z trzeciego miejsca na koniec stawki (nie zostali sklasyfikowani) i nie stanęli na podium.
Brat i trener - Tomasz Lewandowski - tuż po finale pociesza Marcina (fot. Marek Biczyk)
Wcześniej o medal otarł się też Marcin Lewandowski. Specjalista od 800 m startował w Göteborgu na dystansie 1500 m. Jednak w ostatnich dniach zmagał się z przeziębieniem, był osłabiony, a lekarz sugerował nawet, że powinien zrezygnować ze startu. Marcin postanowił jednak pobiec. Na początku bezpiecznie, pod koniec stawki. Później postanowił się przesuwać i na dwa okrążenia przed metą był czwarty. Bieg był szybki, trzeba było reagować. Jednak w momencie, gdy Lewandowski zbliżał się do czołówki, trójka: Ozbilen, Mekhissi i Denissel oderwała się od stawki. Marcinowi (wywiad z Lewandowskim na: http://www.youtube.com/user/PZLAwideo) nie starczyło już sił i mógł tylko utrzymać czwartą pozycję. Jego czas to 3:39.19. Tuż za nim metę osiągnął mistrz Europy z 2010 roku, Hiszpan Arturo Casado. Bartosz Nowicki, który 2 lata temu w Paryżu był trzeci, tym razem zajął siódmą pozycję. – Bieg był mocny, a rywale najwyższej światowej klasy. Czasy dużo lepsze niż poprzednio – powiedział (jego dzisiejszy wynik – 3:39.74 - we Francji spokojnie wystarczyłby na złoto – teraz dał siódme miejsce…). – Na pewno nie rozpatruję tego w kategoriach porażki. Nie sprzedałem tanio skóry, zrobiłem co mogłem, nie mam sobie nic do zarzucenia. Lubię biegać, startować, za tydzień wystartuję w mistrzostwach Polski w przełajach, później zgrupowania. W tym roku będę się „wychylał” w kierunku dłuższych dystansów, może 3000 m, może 5000 m, może przeszkody w końcówce sezonu. Mój poziom na 1500 metrów jest wysoki, ale nie starcza to na walkę o medale. Trzeba więc próbować sił gdzie indziej. Tyle lat trenuję, kocham bieganie i będę szedł do przodu – dodał.
Robert Sobera szczęśliwy po jednym z rekordowych skoków w Goteborgu
(fot.Marek Biczyk)
W niedzielę w Göteborgu wystartował jeszcze jeden reprezentant Polski. 22-letni Robert Sobera rewelacyjnie zaprezentował się w konkursie tyczkarzy. W pierwszych próbach zaliczał 5.41, 5,51 i 5,61 – w tym ostatnim skoku o centymetr poprawił rekord życiowy. Chwilę później w trzeciej próbie skoczył 5.71! Poprzeczka poruszyła się, ale została na stojakach. Przed przylotem do Szwecji miał „życiówkę” na poziomie 5.50! Zajął 6. miejsce, ex aequo z piątym zawodnikiem ostatnich igrzysk, Brytyjczykiem Stevenem Lewisem, a przed brązowym medalistą olimpijskim z Londynu, Niemcem Ralphem Holzdeppe. – Konkurs był dla mnie idealny, nie spodziewałem się takiego wyniku, bo po eliminacjach byłem zmęczony. Mam nadzieję, że powtórzę taki wynik w sezonie letnim. Pomogły mi podpowiedzi trenera Kaliniczenki. Naprawdę nie wiem, co się stało. Byłem spokojny, nie stresowałem się, nie nastawiałem na jakiś wynik, czy miejsce. Dzięki temu udało się. Jak wspominałem, byłem trochę zmęczony i tyczka okazała się za twarda. Próbowałem pożyczyć taką o odpowiednich parametrach od Niemca, ale nie chciał mi pożyczyć. Czeka mnie teraz dużo pracy, muszę spędzać więcej czasu na siłowni. Fizjoterapeuci śmieją się nawet, że nie mam mięśni na plecach i brzuchu. Pora coś z tym zrobić (śmiech).
Gwiazdą konkursu tyczkarzy i całych mistrzostw był Renaud Lavillenie, który skoczył 6.01. Pokonał też poprzeczkę zawieszoną na 6.07, ale sędziowie dopatrzyli się przy tej próbie błędu i nie zaliczyli Francuzowi skoku.
Polacy wracają więc z Göteborga z trzema medalami – złoto Kszczota, srebro Rogowskiej (wywiad z trenerem Wiaczesławem Kaliniczenko: http://www.youtube.com/user/PZLAwideo) i brąz Broniatowskiej. To dało naszej ekipie 9. miejsce w klasyfikacji medalowej, a 6 lokat w „ósemce” zapewniło 11. miejsce w klasyfikacji punktowej.
Kolejna wielka impreza w hali – za rok. Wtedy w Sopocie odbędą się Halowe Mistrzostwa Świata.
Wyniki HME w Göteborgu: http://la.sportresult.com/ajax/eaa2.asp?event_id=10012100000003
Galeria zdjęć na: http://www.pzla.pl/index.php?_a=1&kat_id=6
Rozmowy z zawodnikami, trenerami: http://www.youtube.com/user/PZLAwideo