Kilka dni temu, podczas rywalizacji we włoskiej miejscowości Lugano ustanowiła rekord Polski w chodzie na 20 km – 1:29:21. Katarzyna Kwoka świętuje sukces i myśli już o starcie w sierpniowych mistrzostwach świata w Moskwie.
Kilka dni temu, podczas rywalizacji we włoskiej miejscowości Lugano ustanowiła rekord Polski w chodzie na 20 km – 1:29:21. Katarzyna Kwoka świętuje sukces i myśli już o starcie w sierpniowych mistrzostwach świata w Moskwie.
- To był mój drugi start w Lugano – mówi świeżo upieczona rekordzistka Polski. - Przed rokiem wracałam do kraju z rekordem życiowym i minimum olimpijskim, teraz jest rekord Polski. Bardzo lubię tam startować, odpowiada mi tamtejszy klimat. Pogoda – podobna jak rok temu: śnieg z deszczem. Mi to oczywiście niej przeszkadza. Przecież do tych zawodów przygotowywałam się w Polsce, więc temperatura i opady mnie niej przestraszyły. Trasa w Lugano nie jest zbyt prosta, ma też jedno podejście. Poza tym, miejscowość usytuowana jest w górach. Ale to chyba moje szczęśliwe miejsce, cieszę się, kiedy mam szansę tam startować. Już przed rokiem postanowiłam, że sezon 2013 również zacznę w Lugano. Chciałam na początku zrobić dobry wynik, teraz trochę odpoczynku i przygotowania do mistrzostw świata. Tam chciałabym powalczyć.
- Czujesz się już reprezentantką Polski na mistrzostwa świata w Moskwie? Bijąc rekord Polski oczywiście wypełniłaś minimum…
- Oczywiście nigdy nie można być pewnym startu na sto procent. W sezonie jest przecież jeszcze kilka mocnych dwudziestek i dziewczyny też mogą zrobić dobre wyniki. Ale cieszę się, że już na początku roku pokazałam się z dobrej strony. Pojechałam do Lugano miedzy innymi dlatego, że tam zawsze spotykają się bardzo mocne zawodniczki z całego świata, ponad 60 zawodniczek. Jest z kim robić wynik. Chinka, która wygrała te zawody była trzecia na ostatnich igrzyskach.
- Jak dokładnie wyglądała rywalizacja na trasie w Lugano?
- Od początku szłam mocno, odważnie, z pierwszą grupą, w której były: Rosjanka, Chinka, zawodniczka z Gwatemali no i ja. Rosjanka szarpała, Chinka ją naciskała. My z Gwatemalką szłyśmy na zmianę, a na ostatnich pięciu kilometrach stawka się rozciągnęła i każda z nas pilnowała swojej prędkości. Cały dystans przeszłam „czysto”, bez żadnej kartki.
- Miałaś na trasie jakiś moment kryzysowy?
- Nie. Szłam równym tempem, nie było „ściany”, która by mnie postawiła. Choć na końcówce czułam przenikliwy chłód. Miałam rękawiczki i byłam solidnie ubrana, jednak było mi zimno. Chyba to najbardziej przeszkadzało.
Katarzyna Kwoka w trakcie zawodów w Meksyku
- Lubisz chodzić na krótszych odcinkach? Niedawno zostałaś halową mistrzynią Polski w Spale na 3000 m…
- Dobrze się czuję na 10 i 20 kilometrów. Jeśli chodzi o krótsze dystanse, to są dla nas sprinty, trzeba szybciej przebierać nogami. A w hali to w ogóle jest specyficznie, bo inne powietrze, inne ułożenie ciała.
- Kto przygotowuje Cię do startów?
- Od jakiegoś czasu współpracuję z Tomaszem Lipcem. Przedtem moim klubem była Resovia, ale borykałam się tam z różnymi problemami, nie byłam doceniana. Przeszłam do klubu z Radomia, nawiązałam współpracę z panem Lipcem. Minimum olimpijskie uzyskałam już z jego pomocą. Dla niego to też wyzwanie, mówił mi, że jestem jego pierwszą zawodniczką. Jest świetnym specjalistą, wie co robi. Ułożył trening typowo pode mnie, pełen profesjonalizm. Często wyjeżdżam na obozy, trenuję zgodnie z jego wytycznymi, a kiedy mogę jadę do Warszawy i korygujemy poszczególne elementy techniki itd. W każdym razie, ciągle jesteśmy w kontakcie. To jest zróżnicowany trening, w zależności od etapu przygotowań. Wcześniej, gdy ćwiczyłam w Rzeszowie, wyglądało to w ten sposób, ze robiłam co chciałam. Będzie co będzie. Ale żeby robić postępy trzeba się wzorować na kimś, kto sam trenował i coś osiągnął. Trzeba było dużo zmienić, bo miałam spore zaległości. Celem jest to, żebym się liczyła w Europie i na świecie, a nie tylko na swoim podwórku.
- Od wielu lat na świecie liczą się nasi chodziarze. Czekamy na medale w konkurencji kobiet…
- Tyle się trenuje, poświęca wszystkiego, jeździ na obozy, podporządkowuje życie, rodzinę. Po tym wszystkim musi się pojawić wynik sportowy. Trzeba mierzyć wysoko i wierzyć, że się uda. Jadąc na zawody nie należy myśleć o miejscu w dziesiątce, tylko mierzyć wyżej. W Lugano startowałam z jedenastym wynikiem, a doszłam na metę jako czwarta. Pozytywne myślenie jest niezwykle istotne. Mistrzostwa Europy czy świata? Wszystko przed nami. Chciałabym tylko, żeby w Polsce mnie doceniano, żeby nie przeszkadzano. Marzy mi się, żebyśmy się wszyscy w chodzie zjednoczyli, żebyśmy traktowali się jako zgraną drużynę. Wtedy atmosfera i wyniki byłyby dużo lepsze.
- Skąd pochodzisz i jak zaczęłaś uprawiać chód sportowy?
- Pochodzę z Bratkowic na Podkarpaciu. Niestety, musiałam uciekać z rzeszowskiego klubu, obecnie jestem zawodniczką RLTL Radom. Atmosfera jest zupełnie inna, cieszą się, że mam wyniki i to naprawdę dużo daje. Dotychczas tego mi brakowało. Jeśli chodzi o moje początki, uprawiałam biegi dłuższe, przełaje, później krótsze. Miałam też srebrny medal mistrzostw Polski młodzików na 300 m pł. Dopiero później zmieniłam specjalizację na chód. Taka naturalna selekcja. Moi rodzice też mieli dużo wspólnego ze sportem. Mama grała w piłkę ręczną, tata biegał przez płotki, skakał w dal, trenował piłkę nożną. Czuje lekkoatletykę. Rodzice jeżdżą na moje zawody, mam w nich duże wsparcie.
- Twój mąż też jest sportowcem. Jakub Burghardt to czołowy polski długodystansowiec.
- Jakub dużo mi pomógł, szczególnie w chwili, gdy załamałam się, bo nie znalazłam się w reprezentacji na igrzyska. Jeśli chodzi o codzienne treningi – ja chodzę, on biega, towarzyszy mi. Nie jestem w tej mojej drodze treningu sama, mąż mnie wspiera. Pomagają też rodzice. To wszystko składa się teraz w idealną całość, przychodzą wyniki i sukcesy.
Katarzyna Kwoka z mężem, Jakubem Burghardtem
- Trening chodziarza to duże wyzwanie, tym bardziej dla kobiety.
- To prawda. Trzeba być przede wszystkim cierpliwym. Wyniki przychodzą później, kiedy jest się starszym. Szkoda, że niektórym zabrakło tej cierpliwości… Zabrakło dwóch, trzech lat. Ale w Radomiu są dużo bardziej cierpliwi i wszystko idzie bardzo dobrze.
- Jakie masz plany na najbliższe tygodnie?
- Teraz muszę odpocząć, zrobiłam swoje. Później skupię się na Pucharze Europy w Dudincach, mistrzostwach Polski w Toruniu i mistrzostwach świata w Moskwie. To takie trzy główne „dwudziestki”, które mnie czekają. Co poza tym? Zobaczymy, może jakieś mityngi, krótsze dystanse. Zależy, co postanowi trener.
- Do Londynu nie pojechałaś, ale przed Tobą Rio de Janeiro…
- To prawda. Igrzyska w 2016 roku wciąż są w mojej głowie, dążę do nich i mam nadzieję, że tym razem wszystko się uda.