W pierwszej sesji lekkoatletycznych mistrzostw świata w Budapeszcie bardzo dobrze spisali się nasi młociarze – już w pierwszych rzutach do finału awansowali Wojciech Nowicki oraz Paweł Fajdek. Dużo nerwów towarzyszyło występowi naszej sztafety mieszanej, która ostatecznie wystąpi w wieczornym finale.
Od sobotniego poranka nad Budapesztem królowały nie lekkoatletyczne emocje, a ciemne deszczowe chmury. Aura spowodowała najpierw przesunięcie o przeszło trzy godziny rywalizacji chodziarzy na dystansie 20 kilometrów, a później także – o godzinę – początku zawodów na Narodowym Stadionie Lekkoatletycznym. W tym pogodowym anturażu jako pierwsza z reprezentacji Polski zaprezentowała obficie zgromadzonej na trybunach widowni Paulina Ligarska. Nasza siedmioboistka otworzyła zmagania od pokonania 100 metrów przez płotki w 14.31. Mająca wartościowy rekord życiowy w skoku wzwyż Ligarska w drugiej konkurencji udanie rozpoczęła konkurs pokonując w pierwszych skokach 1.62, 1.65, 1.68 oraz w drugiej 1.71.
Najmniejszego problemu z awansem do finału nie miał tymczasem Wojciech Nowicki. Nasz as rzutu młotem w pierwszej próbie osiągnął 78.04 o ponad metr przekraczając minimum kwalifikacyjne.
– To był spokojny rzut. Najważniejsze to było zaliczyć. Nastawiam się na jutro. Tradycyjnie udało się awansować w pierwszym rzucie. Konkurs był przesunięty z powodu deszczu, potem czekaliśmy kwadrans na sędziego. To wszystko się zatem nieco dłużyło. Nic na to nie mogłem poradzić, trzeba się było dostosować. Najważniejsze, że zrobiłem swoje – powiedział Wojciech Nowicki.
Podopieczny Joanny Fiodorow w pozytywnych słowach ocenił koło jakie Węgrzy przygotowali na mistrzostwa świata. To według Nowickiego nadzieja na dalekie rzuty.
– Jutro będzie mocny konkurs, bo koło jest naprawdę dobre. Myślę, że w finale padną naprawdę wartościowe rezultaty – prognozuje mistrz olimpijski
W finale zameldował się także Paweł Fajdek. Obrońca tytułu mocno i szybko zakręcił się w kole i w pierwszej próbie eliminacji osiągnął 77.98.
Jutro nie zobaczymy trzeciego z naszych młociarzy, czyli Marcina Wrotyńskiego. Polak uzyskał w eliminacjach zaledwie 68.65. Imponującym wynikiem 81.18 kwalifikacje wygrał Ethan Katzberg, który poprawił rekord Kanady.
Wyboistą drogą do awansu do finału przeszła nasza sztafeta mieszana, która w eliminacjach wystartowała w składzie Karol Zalewski, Marika Popowicz-Drapała, Kajetan Duszyński, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka. Dramat polskiej sztafety mieszanej miał miejsce przy ostatniej zmianie gdy Kajetan Duszyński miał przekazać pałeczkę Patrycji Wyciszkiewicz-Zawadzkiej. Mający na finiszu wysoką prędkość Duszyński upadł na linii mety.
– Z mojej perspektywy ten upadek był z winny innego teamu. Miałem dobrą prędkość i wpadłem albo na Patrycję, albo na zawodniczkę obok. Trudno teraz to stwierdzić. Tym rządzą się sztafety mieszane, gdzie trudniej jest przeprowadzić zmianę. Jest stworzona presja czasu. Nie widziałem co działo się po upadku, gdy przekazałem pałeczkę Patrycji – mówił po zejściu ze stadionu Duszyński.
A działo się dużo, bo przed rozpoczynającą swoją zmianę Wyciszkiewicz-Zawadzką upadł zawodnik reprezentacji Niemiec.
– Myślę, że na tej zmianie straciliśmy ze dwie sekundy. Musiałam ten bieg zaczynać tak naprawdę od nowa. Tyle lat już biegam w sztafecie, a nigdy wcześniej nie przytrafiła mi się taka sytuacja żeby przeskakiwać przez zawodnika. Trudny to był bieg – konkludowała Wyciszkiewicz-Zawadzka.
Polska reprezentacja uzyskała czas 3:14.63 i zajęła ostatnie miejsce w biegu. Biegu, który mocno zaczął Karol Zalewski.
– Nie widziałem jak to się skończyło. Dałem z siebie wszystko na swojej zmianie i zupełnie nie widziałem co działo się na bieżni przy kolejnych. Zobaczyłem tylko czas. Wiem, że jest złożony protest, zobaczymy czy on przejedzie. Sam pobiegłem naprawdę dobrze, ale przeciwnicy widać, żę też byli dobrze przygotowani. Bieżnia jest szybka, mam nadzieję, że w biegu indywidualnym poprawię rekord życiowy – zapewnił Zalewski.
Ostatecznie polski protest został przyjęty i biało-czerwoni, których skład w pierwszej rundzie uzupełniała Marika Popowicz-Drapała, awansowali do wieczornej finału.
– Arbitrzy biegów i wideo uznali nasze racje i polska sztafeta pobiegnie w finale. Zobaczymy w nim zatem dziewięć, a nie osiem zespołów – mówi kierownik techniczny reprezentacji Filip Moterski, który w imieniu polskiego zespołu składał protest.
Od początku biegu eliminacyjnego Sofia Ennaoui biegła na jednym z czołowych miejsc. Na ostatnie okrążenie Polka wbiegła w połowie stawki by ostatecznie finiszować na dziesiątym miejscu. Ennaoui uzyskała czas 4:06.47.
– W ostatnich tygodniach miałam takie treningi, które napawały mnie optymizmem. Szczególnie te szybkościowe. Jednak jeśli chodzi o wytrzymałość to jest coś tragicznego. Im dalej w las tym gorzej. To właśnie było dziś widać w biegu. Na pierwszych dwóch okrążeniach czułam się bardzo komfortowo, a później było tak jakby ktoś wyłączył mi światło. Rozważaliśmy z trenerem opcję startu w biegu na 800 metrów, bo mam dobrą dyspozycję szybkościową. Nie mam jednak doświadczenia w rywalizacji turniejowej na tym dystansie i nie wiadomo czy to przyniosłoby sukces – mówiła w strefie mieszanej Sofia Ennaoui.
Do kolejnej rundy rywalizacji na dystansie 1500 metrów nie awansowały także Eliza Megger (4:09.22) oraz Aleksandra Płocińska, która poprawiła czasem 4:06.39 rekord życiowy.
Silne opady deszczu, które nawiedziły przed południem Budapeszt wprowadziły zamieszanie w przygotowaniach do konkursu kulomiotów. Panowie dopiero w call-roomie zostali poinformowani o zmianie terminu rozgrywaniach ich rywalizacji.
– Już sama rozgrzewka była dziwna. Organizatorzy wiedzieli, że mamy opóźnienie, ale dopiero przed samym wyjściem na płytę dowiedzieliśmy się o przesunięciu. Cały ten sezon był dziwny, bardzo nieregularny – mówił dziennikarzom Michał Haratyk, który eliminacje zakończył na odległym miejscu z wynikiem 19.51.
Pecha miał Konrad Bukowiecki, który już na rozgrzewce podkręcił kostkę. Polak przewrócił się w mokrym po intensywnych opadach kole. Do finału nie awansował, dał radę machnąć 19.21.
Pełne wyniki: Budapeszt
Budapeszt, Maciej Jałoszyński / foto: Marek Biczyk, Tomasz Kasjaniuk