Przed rokiem, jako 20-latek, Łukasz Michalski został halowym mistrzem Polski seniorów, a w HME w Turynie zajął 6. miejsce. W obecnym sezonie znów zgarnął tytuł w Spale i szykuje się do kolejnego udanego występu – tym razem w HMŚ w Doha.
Przed rokiem, jako 20-latek, Łukasz Michalski został halowym mistrzem Polski seniorów, a w HME w Turynie zajął 6. miejsce. W obecnym sezonie znów zgarnął tytuł w Spale i szykuje się do kolejnego udanego występu – tym razem w HMŚ w Doha.
- W tym sezonie miałeś problemy z wypełnieniem minimum na HMŚ. 5.70 uzyskałeś w ostatniej chwili.
- Razem z trenerem liczyliśmy, że polecę do Dauhy. W zeszłym roku kilka razy udało mi się skoczyć 5.70, czemu nie miałbym znowu zaliczyć tej wysokości? Ale jakoś nie mogłem się z nią uporać. Dwa razy startowałem na mityngach w Spale, potem w Poczdamie. Moje wyniki to 5.60, 5.40 i 5.55. Dopiero w ostatniej chwili, podczas halowych mistrzostw Polski wypełniłem normę. Już wcześniej wiedziałem, że jestem w stanie uzyskać minimum. Ale trochę dziwnie się czułem na zgrupowaniu w Spale. Nie znałem przyczyny takiego fizycznego osłabienia. Może jest tam jakiś specyficzny mikroklimat, który mi nie pasuje? Dopiero kiedy wróciłem do Bydgoszczy wpadłem w normalny tryb i od razu poczułem się lepiej. Dwa dni przed mistrzostwami Polski na treningu technicznym skoczyłem dwukrotnie przez poprzeczkę 5.60. To mój rekord, jeszcze do tej pory coś takiego mi się nie udało.
Na co stać cię w Doha?
Liczę na finał. Spokojnie stać mnie na skoczenie 5.70 i wyżej. W Spale próbowałem 5.80, ale byłem trochę zmęczony i rozluźniony po wywalczeniu kwalifikacji. Będę się starał, zobaczymy jak wyjdzie. 5.70 to jest wysokość, która dziś w dużych imprezach międzynarodowych może dawać medal. W zeszłym roku bardzo szczęśliwy był dla mnie Turyn, mam nadzieję, że i teraz w Doha dobrze wystartuję w hali. Lubię skakać pod dachem. Po pierwsze to dobre przygotowanie przed sezonem letnim, a po drugie… nie ma wiatru, który często przeszkadza nam tyczkarzom.
Kto będzie największym faworytem mistrzostw w Doha?
Australijczyk Steve Hooker. Jest bardzo silny i idealnie wykorzystuje swoje warunki fizyczne, przekazuje całą swoją energię tyczce. Tak jak Ania Rogowska… Stąd wysokie skoki. Ciekaw jestem, co w Doha zaprezentują Amerykanie. Skakali ostatnio w Doniecku, ale chyba byli zmęczeni podróżą i nie zdążyli się zaaklimatyzować.
Ile razy startowałeś w jednym konkursie z Hookerem?
Na Festiwalu Sztafet w Bydgoszczy i podczas mistrzostw świata w Berlinie.
Poziom konkursów tyczkarzy znacznie się ostatnio obniżył.
To prawda. Kiedyś 5.90 w mistrzostwach to była niemal norma, dziś na podium można stanąć, skacząc 20 centymetrów niżej. W Doha medal powinien dać skok na poziomie 5.80.
Niedawno testowałeś nowe tyczki, ale w końcu zdecydowałeś się na pozostanie przy starym, wypróbowanym sprzęcie. Dlaczego?
Chodziło o długość i nowy materiał, z jakiego zostały wykonane nowe tyczki. Ale nie potrafiłem się przestawić na nowy model, zostałem przy starym. Nie korzystam więc na razie z testowanych tyczek o długości 5.10, tylko z dotychczasowych – 5.00. Czy wiosną zdecyduję się na zmianę? Jeszcze nie wiem, przedyskutuję to z trenerami. Jest sporo plusów, przede wszystkim to, że można wyżej chwycić tyczkę. Na tych o długości 5.10 skakało wielu „sześciometrowców”. Na razie mam jedne z krótszych tyczek w czołówce światowej.
Marzy ci się rekord Polski seniorów?
Jasne! Chyba wszyscy młodzi, którzy rozpoczynają przygodę z tym sportem, mają takie marzenia. 5.91 to już byłby wspaniały wynik.
Jak rozpoczęła się twoja przygoda ze skokiem o tyczce?
Od początku spodobała mi się ta konkurencja, zaczynałem mając 12 lat. Potrzebowałem czegoś, żeby się wyszaleć, wyładować energię no i zdecydowałem się na skok o tyczce. Pierwsza życiówka – 1.80 m. Średni skoczkowie wzwyż wygraliby ze mną. Ale byłem z siebie bardzo zadowolony. Trener zaszczepił we mnie chęć pracy nad sobą i tak poszło.
W zeszłym roku, podczas Drużynowych Mistrzostw Europy w Leirii złamałeś tyczkę…
Tak, ale nic mi się nie stało. Po prostu przez miesiąc bolał mnie nadgarstek.
W Doha rozmawiał Rafał Bała
fot. Adam Nurkiewicz