Menu
1 / 0
Aktualności /

ŁUKASZ GRZESZCZUK: Lubiłem oglądać Parviainena

ŁUKASZ GRZESZCZUK: Lubiłem oglądać Parviainena

Ma 23 lata, na koncie brąz ME juniorów, a w tym roku już dwa rzuty w granicach 84 metrów. Łukasz Grzeszczuk jest w tym sezonie najlepszym polskim oszczepnikiem, wypełnił normę na MŚ w Moskwie i zamierza wejść tam do ścisłego finału. A za kilka lat wskoczyć na olimpijskie podium.

Ma 23 lata, na koncie brąz ME juniorów, a w tym roku już dwa rzuty w granicach 84 metrów. Łukasz Grzeszczuk jest w tym sezonie najlepszym polskim oszczepnikiem, wypełnił normę na MŚ w Moskwie i zamierza wejść tam do ścisłego finału. A za kilka lat wskoczyć na olimpijskie podium.

 

Na początku maja w Białymstoku rzucił 83.98, w sobotę w Halle 83.75. Start w niemieckim mityngu szczególnie dodał mu pewności siebie.

 

- Startowałem tam już kilka razy i zawsze rzucało mi się średnio. Niestety, położenie pola do rzutu nie sprzyja oszczepnikom, bo poza granicą 80, a w niektórych miejscach nawet 70 metrów teren lekko się unosi, więc w trakcie rzutu metry uciekają. Z przodu jest las, więc taka naturalna barykada dla wiatru. Tym razem miałem szczęście, bo wiało nam w plecy, a ja lubię takie warunki. Było zimno, ale wykorzystałem dobry sprzyjający wiatr.

- Lubisz wiatr w plecy, ale wielu oszczepników woli, jak wieje lekko pod oszczep i niesie go dalej.

- Oczywiście to jest uzależnione od techniki rzutu. Niektórzy rzucają bardzo płasko, niektórzy wyżej, nie kontrolują tak grotu. Ja raczej dostosowuję się do wiatru. Jeśli jest lekko to tak jak każdy wolę dostać go pod oszczep. Ale jeśli jest mocny, wolę gdy czuję go na plecach, bo silny wiatr w twarz to spore utrudnienie. Ciężko wtedy biegać, przyjąć pozycję i wykonać rzut.

- W Halle trafiłeś jeden bardzo dobry rzut, 83.75. Pozostałe były znacznie krótsze. Dlaczego?

- W pierwszej kolejce przy przeskoku grot odbił mi się od twarzy, ręka poszła w inną stronę niż trzeba. Zaliczyłem to, bo sam nie wiedziałem, co się stało. Poza tym, mamy taką zasadę, że pierwszego rzutu się nie pali. Za drugim razem chciałem zaliczyć odległość, która da mi wejście do ścisłego finału, czyli ósemki. Mimo wszystko byłem trochę spięty, ściągnąłem lewą rękę i bałem się, że 77 metrów nie da mi finału. Tym bardziej więc się cieszę z tych 83 metrów w trzeciej kolejce, bo to był rzut na stresie. Bałem się, że odpadnę z rywalizacji. Tymczasem udało mi się zrobić minimum na mistrzostwa świata! Nie spodziewałem się, bo w Halle mało który z oszczepników robi dobre wyniki. Można sprawdzić jak to było w historii. Tylko dwaj zawodnicy rzucili tam dalej ode mnie. To Boris Henry i Jan Żelezny. Tam nawet rekord stadionu Żeleznego jest – jak na niego – mało imponujący, 87.90. On wtedy na zawołanie rzucał 90 metrów. Halle to trudny stadion. Ale jakoś się udało. Ostatnią próbę odpuściłem, zaczęło padać, trochę przemarzłem. Poza tym chwilę wcześniej kontuzji na rozbiegu doznał De Zordo i nie było sensu ryzykować.

- Masz już za sobą cztery starty w tym sezonie, zacząłeś od mocnego uderzenia w Białymstoku – 83.98. Tam też trafiłeś na dobre warunki?

- Nie wiem co się ze mną w tym roku dzieje, może to kwestia dłuższej zimy i mojej większej odporności na niską temperaturę, ale jestem przyzwyczajony do chłodu. Mam dwa bardzo dobre starty przy 15 stopniach, i dwa słabsze w temperaturze 25 stopni. W Białymstoku było chłodno i wiatr wiał w plecy. Jednak potrafiłem to wykorzystać.

- Jesteś przyzwyczajony do zimna, to znaczy, że przygotowywałeś się głównie w Polsce?

- Byłem na jednym obozie klimatycznym, w Portugalii. Miałem też zaplanowany drugi wyjazd za granicę, ale nie było możliwości sfinansowania wylotu i pobytu całej naszej grupie, więc postanowiliśmy z trenerem, że zostaniemy w Spale. Nie chcemy burzyć ustalonego porządku treningowego. Jednak muszę przyznać, że warunki w Polsce były tej zimy ciężkie. Po przylocie z Portugalii, w połowie marca musieliśmy jeszcze długo rzucać w hali w siatkę, bo na zewnątrz był śnieg i mróz. Pierwsze techniki odbyły się na śniegu, w trzech bluzach, w czapkach, rękawiczkach. Uwieczniliśmy to nawet na zdjęciach i wrzuciliśmy na facebooka. Na zdjęciu z 6 kwietnia stoimy z oszczepami przy zaspach śnieżnych. Trochę to śmiesznie wyglądało.

- Od jakiegoś czasu trenujesz z Michałem Krukowskim, ojcem innego oszczepnika, Marcina.

- Tak. Przez pięć lat trenowałem z Piotrem Bielczykiem, ale u niego byłem sam. Zacząłem jeździć na obozy kadrowe do Michała Krukowskiego. Obaj panowie dobrze się znają. Piotr Bielczyk stwierdził, że przekaże mnie Michałowi, bo sam miał już odejść, a poza tym w nowym miejscu miałem szansę na treningi w grupie – z Marcinem Krukowskim i Marcinem Plenerem. Trenuję z nimi od zeszłego sezonu. Ale to nie był pełny sezon, bo wracałem po operacji…

- No właśnie, w 2011 roku rzuciłeś ponad 80 metrów i co się później stało?

- W trakcie sezonu, nawet przed mistrzostwami Polski seniorów, które wygrałem, miałem naderwany mięsień nadgrzebieniowy. To było na tyle poważne, że konieczna była operacja. Przeszedłem ją w grudniu, a treningi zacząłem w marcu 2012. Ze wszystkich sił starałem się wypełnić minimum na igrzyska olimpijskie, ale nie udało się. Motoryka była OK, jednak podświadomie unikałem pewnych ruchów i nie mogłem rzucić 80 metrów. Dziś cały czas odczuwam bark, ale nie boję się tych napięć. Boli, lecz wiem, że nic złego się nie stanie.

- Masz w dorobku brąz mistrzostw Europy juniorów, ale twoje wyniki z tego okresu nie są rewelacyjne. To znaczy, że zachowałeś dużą rezerwę na karierę seniorską?

- Nigdy nie rzucałem daleko jako młodzik, kadet, czy junior. Poprawiałem się systematycznie, po kilka metrów, bez wielkich skoków. Niektórzy w tej drodze poodpadali, a ja szedłem do przodu. Jedyny regres to poprzedni rok, kiedy wracałem po operacji.

- Żałujesz straconej szansy na Londyn, ale przed tobą kolejne igrzyska. Rio, a nawet następne, w 2020 roku.

- Jeśli chodzi o wiek to właśnie najlepsze lata dla oszczepnika przypadają między 28 a 32 rokiem życia. W Rio będę miał 26 lat, w 2020 roku – 30. Nie ukrywam, że będę chciał walczyć o olimpijski medal.

- Pamiętasz swój pierwszy rzut na 80 metrów?

- Tak, to było w połowie maja 2011 w Warszawie. Pierwszy start sezonu. Chciałem się trochę poruszać i sprawdzić przed wyjazdem do Halle. Miałem wtedy problem z plecami a tu proszę, 80 metrów. To było spore zaskoczenie. Dziś jednak taki wynik, choć wydaje się przyzwoity, tak naprawdę nikomu nic nie daje. Trzeba rzucać dużo dalej.

- Wspomniałeś o Żeleznym. To legenda oszczepu, rekordzista świata. To twój wzór pod względem technicznym?

- Nie. Janek był bardzo dynamiczny, wykorzystywał swój talent, miał niesamowicie szybką „Łapę”. Ale do ideału technicznego trochę mu brakowało. Ja bardzo lubiłem oglądać rzuty Fina Akiego Parviainena. Miałe rekord życiowy 93.09. Dziś jeśli chodzi i technikę trudno się na kimś wzorować.

- Skąd pochodzisz i jak zaczęła się twoja przygoda z lekkoatletyką?

- Urodziłem się w Warszawie i zacząłem w starym systemie, w którym podstawówki zapraszały utalentowane dzieciaki na dni sportowe. Na takich zawodach rzuciłem daleko piłeczką palantową. Pani dyrektor sportowej szkoły zaprosiła mnie, bym tam kontynuował naukę. Poszedłem tam więc od piątej klasy, spodobały mi się treningi lekkoatletyczne w klubie Orzeł Warszawa. Tam poszedłem też do gimnazjum i wtedy zacząłem rzucać oszczepem. Tak to się potoczyło. Niestety, w tym czasie trener, który w szkole zajmował się oszczepem odszedł na emeryturę. Ale zawziąłem się, przez rok trenowałem sam i zdążyłem to pokochać. Później trafiłem na 5 lat do Piotra Bielczyka. U niego zrobiłem największy progres, na 800-setce poprawiłem się 25 metrów. Bardzo dużo mu zawdzięczam.

- Takie były początki, a jaki masz plan, jakie cele?

- Chcę kontynuować współpracę z Michałem Krukowskim i Piotrem Bielczykiem, w tej grupie kilku oszczepników. Zamierzam dociągnąć formę do mistrzostw świata. Sam jestem ciekaw, co ten wynik da w Moskwie. Chciałbym tam poprawić życiówkę, to przecież cel każdego. Wejść do ścisłego finału, ośmioosobowego, wcześniej przebrnąć kwalifikacje. Przed MŚ są jeszcze mistrzostwa Polski, może Uniwersjada. Jestem studentem Wszechnicy Polskiej, to prywatna uczelnia, studiuję tam zaocznie finanse i rachunkowość. A rok później zapowiada się spokojniejszy sezon. Minimum na mistrzostwa Europy wynosi 81 metrów, więc nie trzeba od początku sezonu pilnować formy. Mam nadzieję, że w sezonie 2014 zakręcę się koło 86 metrów, a to może dać podium ME.

- A najbliższe Twoje zawody, to…

- Jeśli nie wyjadę gdzieś zagranicę, to prawdopodobnie Memoriał Żylewicza. Na pewno 10 czerwca mam już ustawiony start w Pradze, walczę o występ w Ostrawie, 27 czerwca. Prawdopodobnie pojadę na Drużynowe Mistrzostwa Europy do Gateshead. Poza tym, zobaczymy co się wydarzy.

Powrót do listy

Więcej