Takiego scenariusza jaki miał finał pchnięcia kulą nie napisałby nawet Hitchcock. Prowadzący od pierwszej kolejki Tom Walsh (22.90) zajął ostatecznie… trzecie miejsce przegrywając srebro i złoto zaledwie o centymetr. W tym stojącym na nieziemskim poziomie konkursie szósty z wynikiem 21.46 był Konrad Bukowiecki. Sobota dla Polski to także awans do finałów Aniołków Matusińskiego i Marcina Krukowskiego.
Finałowy konkurs pchnięcia kulą z udziałem Konrada Bukowieckiego był znakomitą reklamą lekkoatletyki. Niestety głównej roli nie zagrał w niej Konrad Bukowiecki. W pierwszej próbie Ryan Crouser machnął 22.36 poprawiając 30-letni rekord mistrzostw świata. Nie cieszył się nim długo. Pchający jako dwunasty w stawce Tom Walsh posłał kulę na niebotyczną, wydawało się wtedy, odległość 22.90! Czwarty wynik w historii światowej lekkoatletyki, słabszy zaledwie o 24 centymetry od rekordu globu. I ten wynik nie dał złota! Pewnie prowadzący do szóstej kolejki Nowozelandczyk zajął ostatecznie… trzecie miejsce. Na koniec konkursu Joe Kovacs pchnął 22.91, a po chwili jego rodak Ryan Crouser poprawił się na 22.90! W obliczu pięciu spalonych prób Walsha to Crouser został wicemistrzem świata. Bez medalu pozostał, z rezultatem 22.53, Brazylijczyk Darlan Romani. W tym stojącym na historycznym poziomie konkursie Konrad Bukowiecki jako jedyny Europejczyk awansował do „ósemki” i z wynikiem 21.46 wywalczył wysokie szóste miejsce.
- Ciężko mi powiedzieć coś na temat tego konkursu. Brak słów – zaczął rozmowę z mediami polski mocarz.
Zawodnik AZSu UWM Olsztyn przyznał, że nie był w stanie dziś powalczyć o lepszą lokatę.
- Nie było mnie stać na medal. Trzeba to powiedzieć wprost. Jest to przykre, smutne, a nawet demotywujące. Inaczej nie można określić sytuacji, w której wiesz, że ktoś jest dużo lepszy od ciebie. Mogłem dziś pchnąć ponad 22 metry, byłem na to przygotowany, ale co z tego. Taki wynik dalej nic by mi nie dał – przyznawał zawiedziony.
Urodzony w 1997 roku Polak był najmłodszym uczestnikiem finału.
- Mam świadomość, że wciąż jestem młody. Tylko, że to iż jestem młody słyszę od 2015 roku gdy w Pradze zadebiutowałem w seniorskiej imprezie. Byłem wtedy szósty na halowych mistrzostwach Europy. Minęły cztery lata, a ja chciałbym już zdobywać medale – podkreślił.
Poziom światowego pchnięcia kulą jest jednak niebywale wysoki.
- Śmiało mogę powiedzieć, że takich konkursów jak ten z Dohy będzie więcej. Poziom mojej konkurencji jest teraz znakomity i dużymi krokami ciągle idzie do góry – oceniał.
Dalekie próby są oczywiście w zasięgu Bukowieckiego, ale jak sam przyznaje teraz rywale są znacznie lepsi.
- To też są ludzie i ja też jestem człowiekiem. Chcę pchać jak najdalej, ale póki co po prostu jestem od nich słabszy. Zawodnicy, którzy teraz zdobywają medale są ode mnie starsi. Mają lepszą technikę, chociaż każdy z nas ma ją inną – przyznał Bukowiecki dodając iż cieszy go to, że ustabilizował się na poziomie ponad 21 metrów.
Kulomiot żartował, że przy takim poziomie powinien zmienić konkurencję.
- Podczas finału podszedł do mnie jeden z kolegów i zapytał jaką mam życiówkę w dysku. Spojrzałem na niego i zapytałem skąd takie pytanie. On odrzekł, że przy tym poziomie chyba trzeba zmienić konkurencję – uśmiechnął się Bukowiecki.
Polski miotacz powiedział, że spodziewał się iż w finale może paść rekord świata.
- Wydawało mi się, że Crouser pchnął rekord świata w tym ostatnim. Tak to wyglądało z boku oceniał.
Przed Bukowieckim w tym roku jeszcze jedno sportowe wyzwanie.
- Jestem żołnierzem Wojska Polskiego, więc czeka mnie start w igrzyskach w Wuhan – zapowiedział kulomiot.
Do niedzielnego finału bez problemu awansowały Aniołki Matusińskiego. Polki (w składzie Anna Kiełbasińska, Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz, Justyna Święty-Ersetic) osiągnęły w pierwszej serii czas 3:25.78 i uległy jedynie bardzo dobrze dysponowanym Jamajkom. Pierwsze trzy zawodniczki miały zbudować odpowiednią przewagę dla kończącej sztafetę Justyny Święty-Ersetic, dla której był to piąty bieg w Dosze.
- Miałam pobiec na 150%, ale przez zmianę rytmu to mi się do końca udało. Dzięki temu zaoszczędziłam siły. Mimo to wydaje mi się, że dobrze wypełniłam zadanie postawione przez trenera – komentowała Małgorzata Hołub-Kowalik.
Biegnąca na trzeciej zmianie Patrycja Wyciszkiewicz musiała walczyć z atakującą ją Kanadyjką.
- Miała trochę kontaktów z nią. Czas mógłby być lepszy, ale to przeszkodziło. Kanadyjka wybiła mnie z rytmu, ale na ostatniej prostej miałam już wrażenie, że przekazałam pałeczkę równo z nią – powiedziała.
Kończąca Justyna Święty-Ersetic miała bezpiecznie przyprowadzić sztafetę na pozycji dającej awans i jednocześnie zaoszczędzić jak najwięcej sił na finał.
- Mam już parę biegów w nogach i naprawdę jestem zmęczona. Mam swoje granice. Dziękuję dziewczynom, że ułatwiły mi zadanie. Miała naprawdę komfortową sytuację. W trakcie biegu zerknęłam na telebim i wiedziałam, że mamy awans – przyznała podopieczna Aleksandra Matusińskiego.
Teraz przed polskimi specjalistkami od biegania 400 metrów doba regencji.
- W finale będzie piekielnie trudno. Musi przyjść mobilizacja i chęć walki o medal. Gdzieś jeszcze mamy jakieś pokłady siły – powiedziała Justyna Święty-Ersetic.
Do przedostatniego rzutu grupy B musiał czekać na informację o awansie do finału Marcin Krukowski. Polak startujący w pierwszej części kwalifikacji uzyskał w niej przyzwoity wynik 82.44, ale rywale rzucali dalej. Przed startem drugiej odsłony eliminacji Warszawianin był siódmy i nie wierzył w swój awans.
- Jestem przekonany, że nie wejdę do finału. W drugiej grupie chłopaki na pewno rzucą lepiej. Mnie tutaj nie poszło. Mam za sobą bardzo dobry sezon i wiec to raczej wypadek przy pracy. W eliminacjach mamy trzy rzuty i zawsze może się coś stać. Niestety tak było – mówił w strefie mieszanej przygnębiony polski oszczepnik.
Na szczęście jego pesymizm nie miał potwierdzenia w rzutach grupy B. Lepsze wyniki od jego 82.44 uzyskało tam tylko czterech miotaczy.
- W finale będę chciał poprawić rekord życiowy. Pokaże, że jestem dobrze przygotowany do tych zawodów. Jest okazja, żeby udowodnić, że eliminacje to był wypadek przy pracy, na który złożyło się parę głupich błędów – zapewniał Krukowski.
Sensacją było odpadnięcie dwóch niemieckich asów rzutu oszczepem – Andreasa Hoffmana i Thomasa Röhlera. Kwalifikacje wygrał ich rodak, obrońca tytułu, Johannes Vetter (89.35).
Problemów z awansem do półfinału biegu na 100 metrów przez płotki nie miała Karolina Kołeczek. W piątym biegu eliminacyjnym zajęła czwarte miejsce osiągając drugi rezultat w karierze – 12.78.
- Jestem bardzo zadowolona z tego biegu. Z mojej perspektywy był on spokojny i kontrolowałam wszystko. Dużo rzeczy się udało, było dobrze technicznie. Cieszę się, że z takim czasem weszła do półfinału, tam powinno być lepiej zapewniła.
Polka miała w swoim groźne rywalki.
- Gdy w piątek zobaczyłam w jakiej serii przyjdzie mi biegać to trochę się bałam, że to będzie mocny bieg. Tym bardziej cieszę się, że weszłam do półfinału z dużym Q. Zrobiłam to co do mnie należało – podkreśliła Sandomierzanka.
Pełne wyniki mistrzostw świata: Doha
Doha, Maciej Jałoszyński / foto: Marek Biczyk